ROK, W KTÓRYM NAUCZYŁAM SIĘ KŁAMAĆ Lauren Wolk - What has been seen...
![Obraz](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgk3YB_Hs_wGxPkgO1JSXkAjoL79gH6JhZgvlqlHeeKMAhodSIL1j6CbUL5YyvwWznry_l7tGqe10HUKEM0hAXxkFzC90EB22MBfTWoAI-IuqTI1ytqg7NzEUHPzoI3Yfy0dQ7tf9g002-u/s640/20190810_122513.jpg)
Koniec dzieciństwa wiąże się z kosztowaniem owoców z drzewa poznania. Od zawsze próbuje się trwałości reguł, zakazo-nakazów, ale w pewnym momencie do małego człowieka dotrze ich umowny charakter i to, że ŚWIADOMIE można wybrać niegodziwość, a wtedy niekoniecznie dla sprawcy otworzy się piekło. Moralność stanie się zatem zbiorem precedensów. Zaistnieją rzeczy – nieodwracalne - których nikt nie będzie umiał naprawić. Nieopisanym wstrząsem będzie spostrzeżenie, że być głodnym miłości nie zakłada, iż się miłość dostanie. Serce pęknie i nikomu nie będzie się chciało go skleić. Ech, czarne te wizje dorosłości, kto chciałby dorastać do czegoś takiego. Ale kiedy czytałam opowieść Lauren Wolk, przypomniało mi się różnopostaciowe zakaźne zło z „Ciemno, prawie noc”. W powieści Bator najbardziej wstrząsający był fatalizm: zło rodzi zło, a ci którzy niegdyś byli ofiarami, z precyzją godną dobrze nakręconego mechanizmu, a nie ludzkiej duszy podatnej na powiewy wszelak