Praktykowanie zachwytu - NA WYSOKIEJ GÓRZE KRYSTYNY MIŁOBĘDZKIEJ I IWONY CHMIELEWSKIEJ
Nie da się jej przeczytać z lewej do prawej, od początku do końca, tak, by powiedzieć: przeczytałem, odczytałem, wiem. I by dało się określić, jaki pożytek z niej płynie. Na wysokiej górze z Wydawnictwa Miejskiego Posnania - książka oglądana przeze mnie na okrągło, a każdy raz podbija tę pierwszą przyjemność. Za skomplikowane doznania odpowiadają dwie kobiety, których poetyckie wrażliwości spotkały się między okładkami. Zadziwiające, dysponują tym materiałem, jaki każdy z nas trwoni: jedna papierem, druga słowami. Świadomość dotkliwa: tu poezja powstaje na naszych oczach. Prawie chwytamy ten moment.
Zanim pójdę dalej, wezmę lekki rozbieg. Znów czytałam Dziewczynkę w baśniowym lesie Pierre Peju. Jestem głęboko zadowolona, że są książki broniące rozkoszy czytania i anarchizujące akt lektury. Choć z zapleczem wiedzy, są intencjonalnie rozwichrzone, bo materia, którą obracają, właśnie takiego mówienia wymaga. No i same dają przyjemność*
Co właściwie robi francuski literaturoznawca Peju? Spoglądając z lotu ptaka na akt interpretacji (podobnie
jak Sontag) dostrzega przemoc spójnych odczytań, tak dobrych, że
pozornie nie mogą "nie działać", wpuszczających czytelnika w głęboki
kanał... cudzego doznania tekstu. Peju akurat broni baśni przed ścisłym
rozbiorem psychoanalizy (Bettelheimowskiej, dodajmy), który sprowadza je
do (jakże szlachetnej) roli opowieści porządkujących życie
(społeczno-seksualne). Chce zachować takie - niepotrzebne w
terapeutycznej misji - elementy, jak niepokój, niezborność,
oszołomienie, a w tekście wszystko to, co psychoanalityk Bruno
Bettelheim czy formalista Władimir Propp lekceważyli jako elementy drugiego rzędu czy niespójności. Wyobraźcie więc sobie, że ktoś wam mówi: to, co zachwyca Cię w tej opowieści, tak naprawdę nie jest ważne, bo nic nie znaczy. Albo: jeśli pominąć w tekście te elementy, sensowna całość będzie się jawić tak: ...
Zachwyt dla Peju nie jest więc instrumentem przykucia czytelnika do opowieści, by tym lepiej wyegzorcyzmować z niego strachy, jakby chciałby Bettelheim, ale celem samym w sobie. A opowieści nie można - bo nie chce się - redukować do nauki, jaka z niej płynie. Cudowny i pożyteczny Peju podpowiada, że warto praktykować zachwyt nie tylko w przypadku baśni i że warto żywić (i dokarmiać) przekonanie o niedookreśleniu i autonomii aktu odbioru. A książki obrazkowe często projektują akt lektury rozciągnięty na owocne stadia i powroty, głęboko indywidualistyczny, nielinearny.
Dzisiejsza nawiązuje do tych form słownych, które się wiążą z zabawą i bezinteresownością, a którym przydaje się głębokie znaczenie w rozwoju dziecka: do dziecięcych wyliczanek. I jest książką wielowymiarową, otwartą na kolejne odczytania, poetycko bogatą, która może na nas wpłynąć, jeśli jej pozwolimy. Co jest elementem pierwszego, a co drugiego rzędu? Czy obejrzana i wysłowiona przez czytelnika metafora jest ważniejsza od doznania płaszczyzny kartki albo estetycznego rymu czerwonego brzegu z czerwonym grzbietem? Czy nostalgia, której doznaję na widok charakterystycznej peerelowskiej zieleni okładki użytej w tekście, jest zaprojektowana? Dziecko oglądające tę książkę zauważy tylko niejednorodność materiału...
Zachwyt dla Peju nie jest więc instrumentem przykucia czytelnika do opowieści, by tym lepiej wyegzorcyzmować z niego strachy, jakby chciałby Bettelheim, ale celem samym w sobie. A opowieści nie można - bo nie chce się - redukować do nauki, jaka z niej płynie. Cudowny i pożyteczny Peju podpowiada, że warto praktykować zachwyt nie tylko w przypadku baśni i że warto żywić (i dokarmiać) przekonanie o niedookreśleniu i autonomii aktu odbioru. A książki obrazkowe często projektują akt lektury rozciągnięty na owocne stadia i powroty, głęboko indywidualistyczny, nielinearny.
Dzisiejsza nawiązuje do tych form słownych, które się wiążą z zabawą i bezinteresownością, a którym przydaje się głębokie znaczenie w rozwoju dziecka: do dziecięcych wyliczanek. I jest książką wielowymiarową, otwartą na kolejne odczytania, poetycko bogatą, która może na nas wpłynąć, jeśli jej pozwolimy. Co jest elementem pierwszego, a co drugiego rzędu? Czy obejrzana i wysłowiona przez czytelnika metafora jest ważniejsza od doznania płaszczyzny kartki albo estetycznego rymu czerwonego brzegu z czerwonym grzbietem? Czy nostalgia, której doznaję na widok charakterystycznej peerelowskiej zieleni okładki użytej w tekście, jest zaprojektowana? Dziecko oglądające tę książkę zauważy tylko niejednorodność materiału...
Picturebooki wymagają innej wrażliwości na wizualną stronę
książki niż książki ilustrowane, wymagają uważności i lektury
kilkukrotnej, wzdłuż i w poprzek, umiejętności przechodzenia od
szczegółów do płaszczyzn, wrażliwości na powtarzalność, dopełnienia i
zmiany. Nieczęsto też mam poczucie, że książka jest dziełem totalnym, że myślenie i podobanie stapiają się tak mocno. Liberatura
- słowo i zgrabna teoria bardzo by mi pasowało, ale stosowane jest
wobec innych zjawisk, nierzadko znacznie bardziej banalnych od tej
książki. Jednak widać tu myślenie o książce totalnej, która będzie
pieścić oko, a zarazem bardzo subtelnie znaczyć wszystkimi elementami**.
Twórcy książki, autorka obrazów - Iwona Chmielewska oraz graficy Maria
Szczodrowska*** i Radek Staniec wiedzą, jak rozciągnąć kontakt z książką
w pełną wrażeń przygodę: od okładki, która rozłożona w szpagacie znaczy
co innego niż oglądana od a do z, przez wyklejkę, do subtelnej gry w
recto-verso.
Autorka tekstu jest poetką, twórczynią scenariuszy przedstawień teatralnych dla dzieci, teoretykiem teatru dziecięcego - kimś, kto czuje, jak materia słowa powstaje między językiem, zębami i podniebieniem, jak sensy wybijają się na powierzchnię i zderzają ze sobą porywając do akcji ciało. Wśród obrazów książki pojawia się twarz starszej pani. To Krystyna Miłobędzka, zaś wykorzystany tekst jest fragmentem scenariusza teatralnego Na wysokiej górze. Commedia della lingua. Nasze ogryzione do kości słowa u Miłobędzkiej wracają do stanu zdziwienia, do materia prima.
Autorka tekstu jest poetką, twórczynią scenariuszy przedstawień teatralnych dla dzieci, teoretykiem teatru dziecięcego - kimś, kto czuje, jak materia słowa powstaje między językiem, zębami i podniebieniem, jak sensy wybijają się na powierzchnię i zderzają ze sobą porywając do akcji ciało. Wśród obrazów książki pojawia się twarz starszej pani. To Krystyna Miłobędzka, zaś wykorzystany tekst jest fragmentem scenariusza teatralnego Na wysokiej górze. Commedia della lingua. Nasze ogryzione do kości słowa u Miłobędzkiej wracają do stanu zdziwienia, do materia prima.
Obrazy drugiej są tak charakterystyczne, że wywołują innego rodzaju
rozpoznanie: rozpoznanie stylu. Iwona Chmielewska, ilustratorka, radzi
sobie z cudzym tekstem w sposób, który nazwać mogę błyskotliwym i pełnym
szacunku dialogiem. Uderzyło mnie, że używając podobnych środków wyrazu
w każdej książce, Chmielewska uzyskuje różne jakości. Na przykład
recykling, któremu często poddaje raz wykorzystaną materię, tutaj
rozciąga się na formy. Mam poczucie, że Chmielewskiej udało się stworzyć
obrazowy ekwiwalent tekstu poetyckiego, wizualny do niego rym.
Formy folkloru dziecięcego, do których w scenariuszach nawiązuje Miłobędzka, to spontaniczna twórczość dzieci. Zachwyca mnie prowokacyjne zderzenie "nieistotnego" tekstu i wyrafinowanej formy. Wyliczanka, od której wszystko się zaczyna, ma moc i utworzenia wspólnoty, i wywołania w głowie obrazu, zaś głosolalia - wykluczenia: apli-papli-bite-blau****. Przechodzi w tekst:
Rytm tekstu, przywoływany i oddalany absurd, asocjacje i obrazy które powstają i zastępowane są przez kolejne, frazeologizmy, sensy przywoływane i tracone są wśród kląskania - iskrzy tutaj od możliwości języka. Sytuacyjna wymienianka kończy się, gdy zmęczą się użytkownicy, tutaj - tekst dosłownie rozpływa się, coraz bardziej blednąc.
Rozmowę podejmuje Chmielewska. Ktoś podróżuje pociągiem. Skąd - dokąd? Dokąd jedzie młoda kobieta, skąd wraca staruszka? Obrazy rymują się. Obraz na recto i kontrobraz na verso strony - gra przekształceń, gdy kółko jest księżycem i mydlaną bańką, a może też być lampą. Kiedy staruszka prowadzi dziewczynkę, a innym razem mała tę dużo starszą kobietę. Dziecięce wyłanianie sensu z plamy, z sęka, kiedy pracuje wyobraźnia. Dotykasz strony w przekonaniu, że mgła zasnuwająca obraz to kalka rozdzielająca strony albumu. Słowa wypływają i giną na brzegach kart. Zadziwiająco ilustratorka gospodaruje płaszczyznami, czasem kartki nie wystarcza, a innym razem jest jej zbyt dużo. Jest miejsce dla kontemplacji płaszczyzny nie wypełnionej niczym prócz tautologii chmur. Zagięcia, spaczenia, obrysy, otoki, powidoki. Chmielewska przykrawa materię delikatnie, wydobywając tkwiący w niej potencjał formy, obrabia ją na różne sposoby, zawsze na tyle subtelnie i prosto, by otworzyć pole dla wyobraźni oglądacza. Rodzą się słowa, rodzą się obrazy. Dotwarzasz tę książkę, oglądaczu.
Formy folkloru dziecięcego, do których w scenariuszach nawiązuje Miłobędzka, to spontaniczna twórczość dzieci. Zachwyca mnie prowokacyjne zderzenie "nieistotnego" tekstu i wyrafinowanej formy. Wyliczanka, od której wszystko się zaczyna, ma moc i utworzenia wspólnoty, i wywołania w głowie obrazu, zaś głosolalia - wykluczenia: apli-papli-bite-blau****. Przechodzi w tekst:
a z tego drzewa - azalia
a z azalii - dalia
a z dali - dal
a z dala - biegnie droga
a z biegniedrogi - nogi (...)
Rytm tekstu, przywoływany i oddalany absurd, asocjacje i obrazy które powstają i zastępowane są przez kolejne, frazeologizmy, sensy przywoływane i tracone są wśród kląskania - iskrzy tutaj od możliwości języka. Sytuacyjna wymienianka kończy się, gdy zmęczą się użytkownicy, tutaj - tekst dosłownie rozpływa się, coraz bardziej blednąc.
Rozmowę podejmuje Chmielewska. Ktoś podróżuje pociągiem. Skąd - dokąd? Dokąd jedzie młoda kobieta, skąd wraca staruszka? Obrazy rymują się. Obraz na recto i kontrobraz na verso strony - gra przekształceń, gdy kółko jest księżycem i mydlaną bańką, a może też być lampą. Kiedy staruszka prowadzi dziewczynkę, a innym razem mała tę dużo starszą kobietę. Dziecięce wyłanianie sensu z plamy, z sęka, kiedy pracuje wyobraźnia. Dotykasz strony w przekonaniu, że mgła zasnuwająca obraz to kalka rozdzielająca strony albumu. Słowa wypływają i giną na brzegach kart. Zadziwiająco ilustratorka gospodaruje płaszczyznami, czasem kartki nie wystarcza, a innym razem jest jej zbyt dużo. Jest miejsce dla kontemplacji płaszczyzny nie wypełnionej niczym prócz tautologii chmur. Zagięcia, spaczenia, obrysy, otoki, powidoki. Chmielewska przykrawa materię delikatnie, wydobywając tkwiący w niej potencjał formy, obrabia ją na różne sposoby, zawsze na tyle subtelnie i prosto, by otworzyć pole dla wyobraźni oglądacza. Rodzą się słowa, rodzą się obrazy. Dotwarzasz tę książkę, oglądaczu.
Powstaje tylko pytanie: czy dzieci praktykują jeszcze owe spontaniczne zabawy słowem? Nie chodzi tu o konkretne wyliczanki, nie o wierszyki autorskie, ale o sytuację, w której język służyłby spojeniu grupy w całość, nadawał dzieciom przez chwilę status czarodziei-tworzycieli? Pytała o to kiedyś Joanna Papuzińska. Odpowiedź wskaże krąg odbiorców. Nostalgicznych staruszek i tych, dla których język dopiero się rodzi, a z nim świat.
Co mnie cieszy? Książkę wydało wydawnictwo mojego miasta; była prezentem jubileuszowym dla Krystyny Miłobędzkiej, której w lutym na poznańskich targach książki dla dzieci i młodzieży wręczono statuetkę Pegazika. Co następnie? Nagroda dla Najlepszej Książki za rok 2014 w Ogólnopolskim Konkursie „Dobre Strony” podczas wrocławskich Targów Książki dla Dzieci i
Młodzieży. Wyróżniło ją Polskie Towarzystwo Wydawców Książek, a także Biblioteka Raczynskich w ramach Poznańskiego Przeglądu Nowości Wydawniczych "Książka zimy 2013/2014".
Za egzemplarz serdecznie dziękuję Wydawnictwu
tytuł: Na wysokiej górze
tekst: Krystyna Miłobędzka
obraz: Iwona Chmielewska
opracowanie graficzne: Maria Szczodrowska, Radek Staniec
wydawnictwo: Wydawnictwo Miejskie Posnania
rok wydania: 2014
* Nawet jeśli niewysłowiona przyjemność i język intersubiektywnie sensowny leżą dość daleko od siebie... Oczywiście Brunon Bettelheim jest tym, który współuczył - jak to ważne mieć dobrą trampolinę do skoku, prawda panie Peju?
** Rzetelność nakazuje wspomnieć, że określenia "książka totalna" użyła już raz autorka bloga Poza Rozkładem i to w przypadku książki Chmielewskiej; dysponując tymi samymi przesłankami można dojść do podobnych wniosków, a że przy użyciu tych samych słów? powiedziałabym, że to niemożliwe, ale jednak jest faktem. Przy okazji ukłony dla Poza Rozkładem...
*** Ta od interesującego i konsekwentnego Teodora
**** Piętrzę skomplikowane zdania, ale wystarczy, że przypomnicie sobie własne napięcie, kiedy baliście się, że języka zaplącze się na "apli-papli"!
** Rzetelność nakazuje wspomnieć, że określenia "książka totalna" użyła już raz autorka bloga Poza Rozkładem i to w przypadku książki Chmielewskiej; dysponując tymi samymi przesłankami można dojść do podobnych wniosków, a że przy użyciu tych samych słów? powiedziałabym, że to niemożliwe, ale jednak jest faktem. Przy okazji ukłony dla Poza Rozkładem...
*** Ta od interesującego i konsekwentnego Teodora
**** Piętrzę skomplikowane zdania, ale wystarczy, że przypomnicie sobie własne napięcie, kiedy baliście się, że języka zaplącze się na "apli-papli"!
Odkłaniam się ;)
OdpowiedzUsuńZanim doczytałam do końca, chciałam od razu odkrzyknąć "tak, tak, tak" >>> "praktykowanie zachwytu"! (i P. Peju)
Ta książka (i nie tylko ta) dobitnie udowadnia to, o czym mówiła Magda Sikorska w Lublinie > książki obraz(k)owe odbieramy całym ciałem. Jest tutaj coś jeszcze - jakie reakcje "Na wysokiej górze" wzbudza w kobietach... (i dziewczynkach:)
niestety, książka umieszcza nas (mężczyzn) trochę poza nawiasem; jak pisałem długo czułem się wobec niej bezradny, a nawet teraz, po opisaniu mych relacji z nią, nie mam pewności, czy 'coś' złapałem oddałem...
UsuńMacieju, nie wiem, czy to kwestia postaci z książki, czy jej konstrukcji? A o fenomenie dziewczynki jako postaci w baśni/opowieści znacząco innej od postaci chłopca też pięknie pisze Peju :) notabene uwielbiam opowieści chłopięce i o chłopcach, ostatnio wielkie wrażenie zrobił na mnie "Regulamin na lato"
UsuńPoza Rozkładem - powiem tak: w znajomym ta książka nie wzbudziła większych emocji. Asocjacje, obrazki - tak ja odebrał. Uporządkowaną opowieść o Dwojgu ludziach odebrał jako wartościową, podobnie Blumkę... coś w tym jest. Może otwarcie? wielowątkowość?
Usuńodnośnie Péju, to czytałem "Siostrzyczkę..."; mam taki cytat wynotowany z tej książki:
OdpowiedzUsuń(…) nigdy nie szukał w literaturze ukojenia ani w lekturze – pocieszenia. Wręcz przeciwnie. Żarliwe czytanie, a tak czytał zawsze, polegało raczej na odkrywaniu ran u innych ludzi: urazów samotnego mężczyzny, niepokoju samotnej kobiety. Istotą czytania było zagłębianie się w tę ranę, sondowanie jej. Spoza zdań, nawet tych najpiękniejszych i najzręczniej ułożonych, zawsze słychać wołanie.”
To bardzo piękne słowa i nawet nie wiesz, jak trafiłes z cytatem :)
Usuń