Arka czasu


Człowiek musi pamiętać, żeby się bać, nawet kiedy się nie boi.    
                                                                             Marcin Szczygielski Arka czasu

     Arka czasu Marcina Szczygielskiego w roku 2013 nagrodzona została przez Fundację ABC. Szczygielski zgarnął Grand Prix po raz drugi*. Czy stało się tak dlatego, że napisał dobrą książkę, czy też dlatego, że popełnił fabułę o survivalu żydowskiego chłopca? Nagrodzono wykonanie czy temat?  
    Do tej pory ceniłam Szczygielskiego. Ma on to, czego przeważnie brakuje mi u twórców literatury dla dzieci: szczyptę szaleństwa. W czasach, kiedy dziecięce książki to biznes, wytwórstwo - wystarczy dorwać niewyeksploatowany temat, poobserwować bestsellery, czyli upodobania młodego czytelnika, podlizać się dorosłym umiejętnie wsadzoną nauką - Szczygielski pokazuje, że jest pisarzem, któremu udaje się robić literaturę, a nie edukacyjny produkt literaturopodobny. Książki doraźne, edukujące, muszą powstawać, bo narracją z bohaterem lepiej oswaja się problem, niż wykładem; zamawiane są na określoną okoliczność, ale niestety skażone bywają płaską jednoznacznością, toporną dosłownością ukazywanych postaw, twardo wyłuszczonego morału.  
     Szczygielski-literat zmaga się ze Szczygielskim-edukatorem i bogom pisarskim dzięki, ten pierwszy wygrywa. Literatura wzorowana jest na tej dorosłej, nie zawsze krystalicznie dobra, niemniej Szczygielski ma pomysły na opowieści, ma świeżą, wizyjną wyobraźnię, sięga po arsenał środków dorosłych: przejaskrawienia, groteskę, metaforę. Chce budzić emocje (kto inny tak budzi niepokój, no kto?), ale jest u niego językowy nadmiar, który mówi: nie mówię językiem życia, mówię językiem sztuki.
     Kiedy pierwszy raz czytałam nagrodzoną powieść Szczygielskiego, rodził się we mnie dyskomfort. Wiązał się on z dwoma faktami: tym, że tę powieść naprawdę dobrze się czyta i oraz przekonaniem, że jest czymś niestosownym władować tyle fantazji i  nieprawdopodobieństw do opowieści, bądź co bądź, o Zagładzie. W głowie brzmiało zdanie Claude'a Lanzmanna, autora dokumentalnego filmu Shoah, wypowiedziane przy okazji Spielbergowej Listy Schindlera: Sam pomysł robienia filmu fabularnego z Holocaustu jest obsceniczną nieprzyzwoitością*. Lanzmann, francuski Żyd, to jeden z tych, który stawiali formę w stanie podejrzenia, w przekonaniu, że po wojnie żyjemy na gruzach języków i że, co ważniejsze, obowiązkiem pamiętających jest odmówić oswojenia Zagłady
     Jednak dokumentalny Shoah ma już prawie trzydzieści lat, w kinach właśnie leci Złodziejka książek i Biegnij chłopcze, biegnij, zaś Arka czasu powstała, gdy do ważnej polskiej nagrody nominowano fabułę kampowej Nocy żywych Żydów, opowiadającej już nie tyle o Zagładzie, ile o jej popkulturowym przeżywaniu***. Rozumiem opór Lanzmanna: katharsis płaczu pozbawia napięcia, współ-czujemy z bohaterem, któremu zrobiono krzywdę, ale ten płacz nas nie zmienia. Niepokój po ludobójstwie nie powinien dać się tak łatwo wygasić. Celowo więc nie skupię się na "miłości, braterstwie, oddaniu i nadziei", co podnosił w pochwałach Ziemiec, to jest na konsolacyjnym aspekcie książki. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że wymagań wobec dzieł pokazywanych dorosłym nie można stawiać literaturze przeznaczonej dla dzieci, że najpierw trzeba stopniowo wprowadzić w temat. Pytanie: po co mówić dziecku o drugiej wojnie, skoro rozliczenia z postaw nie dotyczą już nawet pokolenia Autora? 
    Arkę czasu zaczął Szczygielski nie dzianiem się, nie dialogiem, a opisem. W długim filmowym ujęciu ogarniamy świat dziewięcioletniego chłopca. Leciutka staroświeckość języka oraz niedzisiejsza topografia mówią nam, że jesteśmy w niegdyś. Stopniowo pisarz wsącza w czytelnika świadomość, że nie jesteśmy w baśni, w której rządzi zły rycerz Kato, tylko w Dzielnicy. W getcie. Jesteśmy w środku, obok. Ba, patrzymy oczyma chłopca. Czujemy, dotykamy, boimy się.
     Szczygielski doprecyzowuje postać. Rafał jest takim żydowskim dzieckiem, które nie ma poczucia odrębności żydowskiego etnosu. Nazwisko polskie, jidysz nie zna, ubiera choinkę, zna "paciorki" nie z zaangażowania - to nie gniewny przechrzta Michał Głowiński - raczej na drodze powolnego wrastania w polsko-katolicką kulturę. Co z tego, skoro bezwzględne podziały rasowe wypreparowały z niego żydowskość przez duże Ż, przeżerającą geny, niweczącą poczucie przynależności. Szczygielski kilka razy zaakcentował ten absurd niemieckiej teorii ras, podkreślił bezmierne zdziwienie dziecka, które uświadamia sobie, za co może zginąć jego dziadek i on sam - za krew, która u wszystkich jest czerwona. Choć już prędzej za te nieszczęsne włosy, przez które "jest podobny". Można było mocniej wygrać to zdziwienie, dramatyczniej oświetlić absurd, ale to podniosłoby wiek odbiorcy. 
    Jednak "mimikrę" oddał na kilka świetnych sposobów. Jest oczywiście rozjaśnienie włosów perhydrolem (komicznie nieudane - śmiech ze ściśniętym gardłem). Jest, co dramatyczniejsze, udawanie pewności siebie. Uśmiechaj się! Żydowskie dzieci się nie uśmiechają! Idź śmiało przed siebie - Żyd kurczy się jak ścigane zwierzę. Za to wielki plus dla Pisarza.


Ustawy norymberskie określały, kto jest Żydem, osoba czysta rasowo miała czworo aryjskich dziadków (cztery białe kółka)

     Tak więc wchodzimy w świat bohatera - getto - i czujemy... swojskość. No bo co ma czuć dziewięciolatek, którego większość świadomego życia przypadła na wojnę? Kiedyś było dużo jedzenia i mieszkanie miało się dla siebie, mówi Rafał. Dom był twierdzą. Ludzie dzielili się na uczciwych i nie. A teraz jest inaczej, a Rafał tego nie rozumie, choć jest w samym środku tego świata. Narzędziem pomocnym w tłumaczeniu wojny staje się Wehikuł czasu  Wellsa. Literatura ocala, mówi Szczygielski dzieciom, literatura pomaga rozumieć (tutaj piękny motyw książki, która ocala przed lękiem).
     Piekielna ironia: Żyd czyta Wellsa. Na pierwszych stosach niemieckich neofitów, które zapłonęły w imię świętego barbarzyństwa, palono powieści tego angielskiego science-fictionera. Barbarzyńskie Morloki, tuczące się ciałami słabych Elojów, wypisz wymaluj getto.
     Jak Szczygielski wspaniale pokazuje dzieciom "gwoździki", które utrzymają w całości świat będący na granicy rozpadu: żarty sąsiadki, codzienna schludność dziadka, znajome marszruty. A także codzienna przyzwoitość. A co ten świat stopniowo dekonstruuje? Na przykład głód. Rafał poznał w getcie różne stopnie głodu. To był czas, gdy na ulicach getta leżały trupy dzieci. I znowu: napisać o tym dzieciom, czy  pominąć? Przecież tym różnił się getta dzień powszedni od codzienności "tych innych" wojennych ulic. Jest fragment, kiedy w wizji przyszłości Rafał dziwi się, że dziewczęca bohaterka nie dojada hot-doga, że dzieci kopią chleb.

Most nad Chłodną, po którym Rafał przebiegał do biblioteki

     Świat w Dzielnicy niszczy też strach. Są dwa rodzaje lęku: przed Morlokami i przed Polakami. Tak o stosunku Żydów do Polaków mówił Jacek Kuroń:
Jak w oczach chłopca z getta wyglądałem ja, kiedy jechałem z mamą na basen? Myślę, że mnie szczerze nienawidził. Miał po temu swoje powody: on był zwierzyną, na którą się poluje, ja byłem dla niego tym, który godzi się na jego zdychanie z pragnienia i z głodu. Czy człowiek uciekający przez mur z getta mógł odróżnić szmalcowników od wszystkich innych Polaków?
U Szczygielskiego Morlokowie to ciemne istoty przeważnie bez twarzy. Twarze dobre i złe mają Polacy. Żeby powieść miała walory edukacyjne, musi się pokazać dzieciom, jak można się było w obliczu Zagłady zachować. Autor pokazuje, jak wojna niszczyła więzy międzyludzkiej solidarności. I to właśnie te momenty, kiedy Rafał wchodzi w bezpośrednie relacje z ludźmi, nasycone są napięciem.
     Dochodzimy do sedna. Co wreszcie z tym spiętrzeniem nieprawdopodobieństw, z tą fantastyką i nieprawdopodobną przygodą? Otóż dochodząc do końca powieści czytamy odautorskie wyjaśnienie, że większość owych ekscentryzmów to fakty: marszruty Rafała, pomarańczowe włosy i spalona perhydrolem skóra, opalanie się w getcie, hortensje które krzykliwą jaskrawością uratowały życie. Potwierdzają to dostępne źródła, choćby dziennik Mary Berg, książka Antoniny Żabińskiej Ludzie i zwierzęta. Nawet arka traci część biblijnego splendoru znaczeniowego na rzecz nie mniej wstrząsającej i bliskiej ciału historycznej prawdy (Arką Noego nazywano willę Żabińskich ukrywających w niej i w ZOO Żydów). Czy napotkana piękna dama z teatru to Ina Benita - perskie oko Autora w kierunku wytrwałych czytelników? Wszystko (niemal) było prawdziwe. Innymi słowy - niemal znika poczucie niestosowności...
     Wybranie jednego Żyda i uczynienie go bohaterem książki wiodącej dziecko od przygody do przygody jest niebezpieczne. Z jednej strony oddaje się człowiekowi godność, to już nie typ, "jeden z wielu żydowskich dzieciaków ocalałych z Shoah", a człowiek zaczepiony wśród ludzi, miejsc i rzeczy****.  Z drugiej strony tej książki nie powinno się traktować jak przygodówki właśnie. Historia Rafała opowiada o przetrwaniu, które było kwestią - no właśnie czego? solidarności, miłości, braterstwa? czy serii przypadków, zupełnie niestandardowych aktów ludzkiego altruizmu?  
     Chciałabym, żeby to moje powyższe zdziwienie dotknęło dziecko. Żeby zdało sobie sprawę, fasada przygody ukrywa dramatyczne zagęszczenie wyzwań i robinsonady, o których NIE POWINNO SIĘ MARZYĆ. Fortele, ukrywanie się, kombinowanie, survival, czyli wyznaczniki PRZYGODY - mogły skończyć się i wielokrotnie kończyły się tragicznie. Może śmieszne będą moje pretensje do Szczygielskiego, że ocalił wszystkich bohaterów. Ale westchnienie ulgi czytającego dziecka na końcu opowieści, niepozostawienie go choćby z drzazgą żalu, to właśnie łatwizna, której powinno się unikać, kiedy mówi się o Shoah. W książkach giną ci, których nie znamy lub ci, których nie żałujemy, w getcie tylokrotnie było inaczej, że właściwe było oddać głos statystyce, nie wyjątkowi. 
    Można mówić dzieciom o Zagładzie w konwencji zbliżonej do dokumentu, oszczędnych w wyrazie wspomnień. Można opowiadać, mieszając realizm z fantazją. Służebność formy wobec tematu, niesamodzielność literatury staje się czymś szlachetnym z punktu widzenia powinności (pamięć i nauka). Książka jest przemyślana, z talentem skonstruowana. Jednak przyczyna jej powstania, wyłożona ekspressis verbis na końcu, odbiera część siły, z takim talentem gromadzonej. Moje żale to żale wiernego czytelnika książek świetnego pisarza, że nie napisał opowieści genialnej (tak, dla starszego czytelnika), a tylko świetną... 
     


wcześniej za Czarny młyn, książkę niezwykłą, z niezwykle denerwującym zakończeniem
** Roberto Benigni: Życie jest piękne
*** dodam, że jedną z książek, które cenię, są Anagramy z Warszawy Zimlera, kryminał rozgrywający się w getcie warszawskim; opowiada o żydowskim psychiatrze prowadzącym w getcie prywatne śledztwo w sprawie śmierci dziewięcioletniego siostrzeńca Adama i innych żydowskich dzieci. Kryminał rozgrywający się w getcie?! W sytuacji, kiedy ludzi zabijano hurtem, całymi wagonami? Głęboko przeżyłam pisarski zamiar oddania Żydowi godności przez prowadzenie śledztwa, przez uczynienie śmierci wyjątkową, niepowtarzalną, niestatystyczną - pojedynczą. Ponurą antytezą mogą być sprawy karania przez niemiecki wymiar sprawiedliwości prywatnych przestępstw popełnianych na Żydach; kiedy zabija państwo lub jego funkcjonariusz - wolno, kiedy robi się to z pobudek osobistych - zabronione, tutaj o tym
**** Fotograf z Auschwitz: patrzą na nas ludzie 

autor: Marcin Szczygielski
tytuł: Arka czasu
ilustracje: Daniel de Latour
wydawnictwo: Stentor
rok wydania: 2013

Komentarze

  1. Jestes doskonala w swojej narracji
    zazdroszcze
    ale i gratuluje szczerze
    nic madrego nie napisze
    bo tu trzeba przeczytac i myslec nie komentowac

    cholera wiec po co pisze zreszta
    bledne kolo

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och, Anonimie, dziękuję. Uśmiech serdeczny (wdzięczny też)

      Usuń
  2. Trzy kwestie:
    1) Ponoć autorzy zgłaszają swoje książki do konkursu Im. A. Lindgren anonimowo; trudno mi sobie wyobrazić, że czytam "Arkę Czasu" i nie potrafię się domyślić, kto za nią stoi;
    2) też mnie zastanawiało, czy można z wojny zrobić opowieść o wielkiej zabawie, ekstremalnym survivalu, ale kiedy obserwuję swoje dzieci - trudno mi sobie wyobrazić, że czytam coś bardziej dosadnego. Mnie się wydaje, że te elementy fantastyczne pozwalają się dziecku schronić choć na chwilę, pozwalają mu odetchnąć, aby za chwilę znów go całkowicie rozemocjonować (wypadek), by znów go przenieść w czasie - ocalić -> i tak w kółko
    3) tak, Szczygielski ma chyba jakiś problem z zakończeniami - może, wiesz jak to jest, ma już potem ciśnienie, żeby szybko oddać, skończyć:P
    Serdeczności.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 1) zgadzam się :)
      3) "kradniesz" mi zdania :)) zamierzałam dodać taki komentarz! ma problem z zakończeniami, z wygaszeniem historii
      2) miałam jeszcze kilka stwierdzeń na temat fantastyki w tej opowieści (bo ona gra! dobrze gra!), ale tekst katastrofalnie długi...

      Usuń
    2. Ad 2 - to może dopowiedzenie? lubisz dopowiadać do swoich postów - jestem ciekawa szalenie, co tam jeszcze myślisz:)

      Usuń
    3. Nie wykluczam tego :) choć mówienie o Arce czasu jakoś kamieniste było...

      Usuń
  3. 59 years old Programmer III Jamal Ferraron, hailing from Oromocto enjoys watching movies like Mysterious Island and Skimboarding. Took a trip to Wieliczka Salt Mine and drives a Caravan. przeczytac pelne informacje o

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Grzechy dzieciństwa - "Opowieść o Cebulku" Gianni Rodari

RYŚ MIASTA Katarzyny Wasilkowskiej / DROBIAZGI TAKIE JAK TE Clare Keegan

Juliusz, Joanna, Zygmunt, czyli jak mszczą się poeci