GRZECZNA SVEINA NYHUSA I GRO DAHLE - Róż jako konieczność i róż jako wybór

   Spóźnione życzenia dla pań na ósmego i dla panów na dziesiątego marca. Ogólnie - życzenia dla kompletu ludzkości :) 

     Wstępem do dzisiejszego "kobiecego" wpisu niech będzie wrażenie po lekturze listów Astrid Lingdren i Sary Ljungcranz wydanych przez Naszą Księgarnię. Dwie kobiety - dzieliła je różnica pięćdziesięciu lat, starsza była już babką, młodsza burzliwie dojrzewającą nastolatką - korespondowały przez lat trzydzieści, od początku lat siedemdziesiątych do śmierci Astrid w 2006 roku.
     Bo stało się tak dziwnie, że uwielbiana pisarka, która odpowiadała wszystkim dzieciom na listy ALE TYLKO RAZ, z tą jedną dziewczynką nawiązała szczególną korespondencyjną znajomość. Pisanina najgorętsza była na początku, kiedy Astrid była dwunastoletniej Sarze bardzo potrzebna jako słuchacz i jako punkt odniesienia. Burzliwe dojrzewanie, problemy rodzinne, stałe poczucie nieprzystosowania, marzenia - Astrid Lindgren przyjmowała to wszystko ze spokojną, serdeczną wyrozumiałością. Sama dzieliła się z tym zaskakująco dojrzałym dzieckiem sprawiedliwie, dając z siebie bynajmniej nie ogólniki, jakie sprzedaje światu pisarka. Mądra, wspaniała kobieta, która nie widziała powodu, żeby oszukiwać dziecko dla jego dobra czy moralizować. A i dziewczynka zadziwiająca, bez oporów w wyrażaniu siebie. Co mnie zmroziło: szpital psychiatryczny w Szwecji lat siedemdziesiątych jako antidotum na problemy wychowawcze... Powtarzające się lęki Sary, że jak zaśnie, obudzi się w psychiatryku. 
     Chcę dziś napisać o książce nienowej (2011 r.), która atakuje oczy i głowę. Tuż za okładkowym różem i słoneczkami jest czerń wyklejki, a dalej same już herezje - Grzeczna Gro Dahle i Sveina Nyhusa*. Poetyckość może być jednocześnie brutalna, a takie są właśnie książki tej pary.
     Nieprzypadkowo książka jest o Lusi, a nie o Adasiu czy Krzysiu. Przeczytałam raz, że kiedy mówi się o ADHD na etapie obserwacji w szkole i w domu, dziewczynki bierze się pod uwagę wyłącznie wtedy, kiedy stają się kłopotliwe, to znaczy nadruchliwe. Deficytu uwagi u nich nie dostrzega się "systemowo", rozkojarzenie zwalając na wrodzone niskie możliwości intelektualne. Byleby małe damy nie robiły demolki - a wszystko będzie dobrze. Bo przecież dziewczynki z natury są cichutkie, a chłopcy to rozrabiaki.
     Zatem Lusia. Słodka Lusia zapięta pod szyję, akurat taka, jak trzeba. Okrągłe oczy, symetryczne kucyki, podkolanówki na tej samej wysokości - wcielona akuratność i gotowość do spełniania oczekiwań. Lusia jest jak idealnie dobrany dodatek w świecie mamy i taty. Oni pewnie nawet nie chodzą na wywiadówki, bo co to za przyjemność wysiadywać krzesło, żeby zobaczyć rząd piątek od góry do dołu. Nauczyciel pewnie przestaje ją zauważać, zajmując się tymi uciążliwymi chłopakami. Patrzysz na taką Lusię i przestajesz ją widzieć. I Lusia znika. I wszyscy jej szukają. 
     Mocna, nieprzyjemna książka, męczy dorosłych. Jest wizualno-intelektualnym wyzwaniem. Bo jakże: łagodna różowość znaczy źle, a czerń jest dobra? Uczymy dzieci, żeby pasowały do świata, a tutaj mamy małą anarchistkę. Cóż, kiedy pokalanie dziecięco-dziewczęcego różu wiąże się z zyskiwaniem podmiotowości.
     Artystyczne środki Nyhusa są dobitne. Zgeometryzowane kształty, rysowanie od linijki na papierze milimetrowym (który po buncie zamiata sprzątacz), psychodelicznie pastelowa tonacja, układ przedmiotów, z którego nie można się wyzwolić. Dorośli wysocy jak szparagi, jak drapacze chmur, a dzieci maleńkie. Tekst Gro Dahle jest nadmierny, pełen przesadni rodem z języka dzieci, gromadzący porównania. Świadomie manipuluje czytelnikiem, przytykając jego nos do sprawy Lusi. 
     To książka dla ludzi, ale szczególnie dla dziewczynek i kobiet, bo szczególnie one są tresowane do grzeczności. Z czasem jak Lusia więzną w ścianie - zgadzają się na wszystko, co podtyka świat, a są to rzeczy arcypoważne - całe oktawy przemocy, z subtelnymi tej przemocy półtonami, które nie byłyby możliwe, gdyby nie przyzwolenie. A w ścianie tkwią inne dziewczynki, ba! nawet prababcia - bo daleko wstecz sięga zniewolenie uśmiechem, koniecznością bycia przyjemną.
     Lusia zwycięża, bo robi demolkę: krzyczy, protestuje, staje się doskwierającą dziewczynką-potworem. Zaczyna być i to jak ekspresyjnie być! Aż nauczyciela trafia szlag. Aż się jej boimy. Ale porównajmy dwa uśmiechy Lusi, ten z początku książki i z jej końca. Rysownikowi udało się tak je wycieniować, że oddają dwa różne stany ducha. Dla dziewczynek, żeby wiedziały, że róż jest wtedy dobry, kiedy jest wyborem. Kiedy za odmowę jego noszenia nie spadną na dziewczynkę kamienie.




 

* on rysuje, ona pisze. Razem zrobili między innymi Włosy mamy i Złego pana. Ich przekazy - słowny i obrazowy - sklejone są tak dokładnie, że zadziwienie ogarnia, ale ostatecznie są małżeństwem.
  
 

Komentarze

  1. Bardzo ciekawy tekst o (zapewne) bardzo ciekawej książce.

    OdpowiedzUsuń
  2. Poza wszystkimi myslami i odniesieniami ktore przywoluje twoj jak zwykle celny tekst, swoją drogą Nieparyzu wpędzisz mnie w kompleksy i wystapię o sfinansowanie terapii dla mnie :)), gdy zobaczyłem ten zegar
    jej, ze ja nie potrafie rysowac, chce taki zegar

    OdpowiedzUsuń
  3. Mamy ją i rzeczywiście - czytanie i oglądanie boli. Ale, co ciekawe, tylko mnie. Moja córka (zaledwie 2,5 roku) reaguje na nią bardzo... pozytywnie. Czasami myślę, że ja tej książki nie rozumiem, nie akceptuję, a ona tak.

    OdpowiedzUsuń
  4. Mocna, prawdziwa książka o obowiązkowej grzeczności, o tłamszeniu, narastaniu emocji i ich nieposkromionym potwornym wybuchu. Te ułożone dziewczynki czasem krzyczą tak głośno...

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

RYŚ MIASTA Katarzyny Wasilkowskiej / DROBIAZGI TAKIE JAK TE Clare Keegan

Grzechy dzieciństwa - "Opowieść o Cebulku" Gianni Rodari

Juliusz, Joanna, Zygmunt, czyli jak mszczą się poeci