GDZIE JEST LODZIARZ Zuzanna Fruba
O lody, lody dzieciństwa! Bambino z patyka, rodzinne kasaty od lodziarza (w komplecie z oranżadą z tytki), włoskie lody kupowane w niedzielę przed mszą (na spółę z kuzynem, z przeliczaniem na ile porcji starczy, z poprawką, ze ręce tylko dwie i z odjęciem monety na ofiarę) lub po mszy, kiedy do okienka ustawiała się długa kolejka. Akurat teraz furorę robią lodziarnie tradycyjne, zwane też jak dawniej. Ten językowy wytrych reklamowy odkluczyć ma czas dzieciństwa, a może też i PRL, wpuścić nas do czasów, w których lody były niebiańskie. Z tym, że dawniej u lodziarza były trzy smaki (biały, brązowy i różowy), rabarbar, porto i beza nie konweniowały z lodami, o maskarpone nie słyszał zupełnie nikt, za to zimne przysmaki powstawały ze śmietany, żółtek, cukru, bo z czegóż by innego.
Robi się ciepło - połowa maja.
Tata w piwnicy znów myje kajak,
a mama, wietrząc kocyk plażowy,
wybija molom pikniki z głowy.
I niby wszystko jest jak co roku,
tylko ta cisza budzi niepokój.
Zuzanna Fruba snuje rymowaną historię o tajemniczym zniknięciu lodziarza w pewnym (?) mieście. Maj już tyka, zieleń nagli, bilon krąży między palcami, w pamięć zmysłową kłują ulubione smaki, a w głowach lodomanów mnożą się sensacyjne domysły: zniknął lodziarz nad lodziarze, maestro i wielki eksperymentator, który dorosłym i małym serwował nieziemskie rozkosze. Jednak ze zniknięciem obwoźnego sprzedawcy lodów mieszkańcy stracili coś więcej niż lody. Tak naprawdę zabrakło rytuału - bez jego dzwonka lato nie może się zacząć. Matki próbują łatać brak domową produkcją, ale gdzie im tam do profesjonalisty. Ludzie stają się nerwowi... Chcecie podenerwować się razem z nimi i pogdybać? Dopiszcie swoją strofkę!
Zręcznie posplatały się w tej historii nostalgie, świetliste wspomnienia dawnego. Kiedy to krążyła po ulicach furgonetka z lodami? A ludzie trzepali dywany na trzepaku? A dzieci nosiły letnie pasiaste majtki na szelkach? A panie wyglądały jak z żurnala i kręciły lody? Te majtki, kobiety i trzepak to na ilustracjach; Zuzanna Fruba sama ilustruje to, co napisała, całość wypada zatem spójnie. Graficzne ilustracje z niewieloma kolorami są bardzo proste, ale sugestywne; powraca motyw prostopadłościanu, który raz jest trumiennie ponurą zamrażarką, innym razem furgonetką, a jeszcze kiedy indziej sklepem AGD. I Choć obrazy proste, mają tu i tam detal, pomysł, coś pociągającego. Najważniejsze, że nie tłumią tekstu.
Czas na zachwyty! Gdzie jest lodziarz czyta się pysznie. Perlisty, zwarty dziesieciozgłoskowiec wydaje się formą stworzoną dla tej historii, toczy się gładko, ale przed automatyzmem rytmu broni nas cudowny humor. Łobuzerstwa są i w znaczeniu, i w brzmieniu - autorka naprawdę czuje polszczyznę i rozmaite rozwiązania rytmiczne to potwierdzają! Tu malutka transakcentacja, tam powtórzenia, dowcipnie, błyskotliwie, a bez ostentacji. A jak się buduje napięcie! Każdy kolejny domysł co do losu lodziarza jest bardziej mroczny, wyobraźnia ciąży ku makabrze, czarne są nawet wizje wywiedzione z dziecięcych główek! Książka cieszy niebywale, bo choć skromna rozmiarem (format jak jedna gałeczka lodów: 20x16,5cm), to mieści szlachetne bogactwo języka. Cenię utwory, które są zabawą, świadectwem fabularnej i emocjonalnej maestrii, popisem języka, obyczajowym żartem, skondensowanym urokiem - choć czasem trudno im dopisać misję edukacyjną, a wyżymanie sensu zostawia nas z poczuciem straty.
Zuzanna Fruba lubi nostalgie. Z Hanną Faryną-Paszkiewicz zrobiła książkę Warszawskie gorseciki zanikające, o szczególnego kształtu kafelkach, kiedyś używanych jako dekoracja na warszawskich posadzkach. To, co pod nogami, deptane i przez to chyba nie do końca zauważane - jak mi się podoba wybór takiego tematu jako jeden ze sposobów opowiadania o mieście! Warszawska Nisza wydała obie książki - istotnie niszowe. Może wymoszczą sobie norkę w naszej świadomości okazując się książkami - delicjami, do raczenia się? Oby, bo dzieciom takiego zręcznego rymotwórstwa i takiej wrażliwości bardzo potrzeba. Zaś dorośli czytający na głos zadumają się nad temi chwilami, co się zdawały kiedyś ulotne, a potem okazało się, że definiowały - na przykład dzieciństwo.
autor tekstu i ilustracji: Zuzanna Fruba
tytuł: Gdzie jest lodziarz
rok wydania: 2018
Hehe, udana publikacja !
OdpowiedzUsuńCuda Panie, cuda Nieparyż się nie spalił, Paryż nie żyje?, Żyje, hurrra
OdpowiedzUsuńWraca Pani na blog? :)
OdpowiedzUsuńAbsolutely so brilliant.
OdpowiedzUsuńBardzo fajny blog. Cieszę się że tu trafiłem. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawa książka.
OdpowiedzUsuń