PACZŁORKOWCY Jarosława Murawskiego i Mai Wolnej
Kiedy czytałam Paczłorkowców przypomniała mi się satyryczna seria Tata, a Marcin powiedział sprzed prawie trzydziestu lat. We wczesnych latach dziewięćdziesiątych to był powiew świeżości! Byli tylko dwaj bohaterowie, ojciec i syn. Zwodniczo, wręcz rozkosznie dziecięcy dziewięciolatek swymi pytaniami, wątpliwościami, przenikliwością (czyli de facto ujawnianiem skrytych w głowie młynów nieustannie mielących informacje) wpędzał ojca w popłoch. Dawał radę przegadać ojca w niecałe dziesięć minut. I wiecie co, podejrzewałam, że nie było żadnego Marcina ani ojca Marcina. Że był to tylko pretekst dla syna, by móc wywoływać anarchistyczne treści.
Serial potwierdzał to, co dzieci przeczuwały: że świat nie jest monolitem, dorośli bywają rzetelni i uczciwi, ale też chaotyczni i niespójni. I że one same mają prawo do odpowiedzi na nurtujące pytania. Trzydzieści lat po serialu świat się jeszcze mocniej skomplikował. A co z próbami wyjaśnienia go niedorosłym?
Paczłorkowcy to książka niedługa, bardzo błyskotliwa i, jak serial powyżej, oparta na konfrontacji pilnych obserwacji dziecka z tym, co przekazują mu dorośli. A dorośli często kręcą, zwłaszcza w kwestii własnych uczuć, używają niewiele mówiących eufemizmów. Naprawdę gęsty jest rodzinny patchwork, który odkrywa przed nami narrator-bohater. Składa się z wielu fragmentów - bo w wiele relacji w życiu weszli ci, którzy go tworzą. Rodzice chłopca z opowieści Jarosława Murawskiego ani nie byli swymi pierwszymi partnerami, ani nie stworzyli związku "na zawsze"; spłodzili dzieci zarówno wcześniej, jak i po rozstaniu. Matka głównego bohatera wciąż szuka partnera, a to wprowadza w jego życie dyskomfort tymczasowości. Chłopak broni się przed nią dystansem i sarkazmem, nadaje wszystkim facetom mamy to samo imię - Tomek. Wie, że Tomki pojawiają się i odchodzą. Jednak trzyma cichą sztamę z mamą nie zdradzając tacie swoich przemyśleń. W toku opowieści mały bohater próbuje rozjaśnić sens pojęć, które fruwają wokół niego: biologia (czyli pożądanie), "pozostańmy przyjaciółmi", czuć cudzy ból, Bóg, Polska.
Nie ma tutaj gotowej struktury, w której trzeba tkwić, bo się w niej wyrosło i zobowiązanym się jest do jej podtrzymywania, jest za to negocjowanie uczestnictwa - choćby we wspólnocie polskiej. Nie ma gotowego schematu rodziny, z którym porównywałoby się swoją sytuację. W rodzinnej konstelacji niektóre osoby są bliższe, inne tworzą dystans. Z czasem powstaje sieć osób na które w różnym stopniu i niezależnie od pokrewieństwa można liczyć. Czasem bywa bałagan i ojca nie ma wtedy, kiedy dziecko potrzebuje - ale czy w tak zwanych pełnych rodzinach rodzic jest zawsze obecny i wypełnia swą rolę właściwie? No i czy samotna mama z dzieckiem i dochodzącym ojcem to mniej niż rodzina? Czy relacje w rodzinie patchworkowej słabiej spajają niż pokrewieństwo? Rozmaite kwestie, obracane w gadaniu, tracą oczywistość: nie sposób mieć czołobitnego szacunku, który należałby się krewnym ze względu na starszość czy pokrewieństwo, nie zawsze na to zasługują.
Podobnym zastanowieniom poddana jest rówieśniczość: jest Inka, od której drga serce, przemocowiec Maciek którego trzeba jakoś sprytnie rozbroić, jest Sebastian - przyjaciel użyczający roweru, choć sam chciałby na nim pojeździć i robiący bolesną dziurę swoim zniknięciem w szpitalu. Pewne spotkania ludzkich cząstek elementarnych skutkują trwałymi połączeniami, inne dają wiedzę, czego unikać w przyszłości. Chłopiec z historii Murawskiego nie dziedziczy żadnej wiedzy, by dopasować do niej relacje (seksizm szybko poddany jest krytyce). Wypracowuje stosunek do otaczających go ludzi, obrabia ich w głowie z ultrawrażliwą czujnością, akceptuje lub trzyma na dystans.
Za ten szczery i niefałszywy, tak wzruszający, jak i zabawny tekst odpowiada scenarzysta, autor sztuk teatralnych, Jarosław Murawski. Projekt graficzny zrobiła Maja Wolna, autorka społecznie zaangażowanych plakatów, wpółpracująca z polskimi czasopismami. I ten nerw wrażliwca trzymającego rękę na pulsie bieżących zdarzeń czuć tu bardzo. Ilustracje są rewelacyjne, plakatowo syntetyczne, intuicyjnie wynikają z tekstu. A jednocześnie wiele z nich można wyjąć poza książkę i obdyskutować z małymi czytelnikami, takie zgrabne z nich metafory.
Chapeau bas, Wytwórnio. Takie rzeczy nie każdy posyła w świat. Stąd blogerska nominacja w kategorii TEKST w plebiscycie Lokomotywa 2021.
Komentarze
Prześlij komentarz