Dziesięć książek na Dzień Dziecka


Mamy książkową klęskę urodzaju, ale nie potrafimy do czytania przekonać nieprzekonanych. Żyjemy na marketingowym haju, ale o to, czym jest dobra książka dziecięca/młodzieżowa, wciąż spiera się wąziutkie grono specjalistów. Język i kryteria krytyki nigdy się na dobre nie wykształciły, a już zastąpił je język promocji. Szczycimy się zauważalnością w Bolonii, a wielu wydawców wciąż oszczędza na procesie tworzenia książki i skraca go do niemożliwości, eliminując redakcję. Młodzież czyta, no owszem, ale nie to, co wybierają im dorośli (drażnią mnie protekcjonalne określenia "pizgacze" i "moneciary") Papier co prawda nie znikł, jak wieszczył Łukasz Gołębiewski, za to znikają sprzedawcy papieru - księgarze kameralni. Ech... Na szczęście żyję w bańce, w której książki "schodzą" w najmilszy możliwy sposób.

Pohuczałam jak puszczyk, teraz będą tytuły, równiutka dyszka. Wyszukane, wyczekane i takie, co przyszły do mnie przypadkiem i zaskoczyły... oj, jak miło! Od zawsze polecam książki z "naddatkiem" - niekoniecznie ładne, choć najczęściej piękne. Uszykowane od młodszych do starszych, choć tradycyjnie zaznaczam, że granice wiekowe są płynne.

1. NINA I MIŁOSZ. GRA KSIĄŻKOWA, Marianne Dubuc, przeł. A. Łyczkowska, Wytwórnia. WIEK 4+

Uwielbienie dla Marianne Dubuc dzielę z małymi czytelnikami biblioteki, w której pracuję. Dubuc nie jest równa, ma tytuły lepsze i odrobinkę mniej błyskotliwe, ale NIGDY nie zapomina, że pisze dla dzieci. Stąd "porcja nauki" jest u niej proporcjonalna do dziecięcych możliwości, a nigdy nie są to komunały. Nawet jeśli teza wyprzedza historię, dziecko tego nie odczuje. Talent czy profesjonalizm? Nieważne. Dubuc po prostu umie bawić. Rysuje pastelowo i łagodnie, a przy tym zupełnie bezpretensjonalnie.

Tu dziecko decyduje, jak potoczy się historia, którędy pójdą bohaterowie i co zrobią, czy przejdziemy na stronę 28, czy może przeskoczymy do 32. Dla wielu dzieci będzie to pierwsze zetknięcie z formułą gry książkowej. No i z taką historią, w której niewinne wyjście na ryby pary przyjaciół przeradza się w ciąg szalonych przygód. Wielkie "ziuuu" czyli szalony wiatr porywa Miłosza w powietrze, a Nina go szuka. Kogoś trzeba ugłaskać, komuś innemu pomóc, by samemu potem uzyskać pomoc. Ciąg radosnych nieprawdopodobieństw, jak motyl dźwigający parę bohaterów, ale w gruncie rzeczy stara dobra opowieść o trosce i odwadze, w której mały jest tak samo władny wpłynąć na wydarzenia, jak duży i ziejący ogniem!



2. RAZ TAK RAZ NA OPAK, Constance Verluca, Julien Hirsinger, Cathy Karsenty, przeł. P. Łapiński, Polarny Lis. WIEK 6+

Mam w sobie dwa wilki. Pierwszy nazywa się "Naprzód, działaj, a nawet zmierzaj, ruch, porządek i perfekcja!" A drugi, którego uwalniam ze zgrozą i odrobiną przyjemności: "Bałagan, a nawet chaos, psucie się i rosnąca entropia". Czyli w sumie Eros i Tanatos. I ojejku, właśnie o tym jest ta książka! O braciach Rządku i Bałganie. Dzień Rządka jest odmierzany centymetrami i sekundami, wszystko po kolei i celowo. A dzień Bałgana ciągnie się jak guma do żucia, czynności mają tendencje do rozwlekania się a nawet ustawania. Rządek nie ma na sobie ani jednej fałdki, wszystko na kancik wyprasowane. A Bałgan nawet z piżamy nie wyłazi. Poczucie winy, pretensje otoczenia, a może konsekwencje zaniedbań? Totalna kontrola czy całkowity brak kontroli? A może próba balansowania między nimi? Zabawna i bardzo potrzebna książka do rozmów z dzieckiem i, no jakże by inaczej, do rozmów ze sobą. Bardzo w duchu rozpoznania swoich skłonności i potrzeb.


3. ŁOŚ I BIBLIOTEKA NA KÓŁKACH, Inga Moore, przeł. E. Borówka, Dwie Siostry. WIEK 5+

Książka z gatunku "rozkosznych". Łoś opowiada rodzinie historie. Łosiętom, łoszy, swej małżonce. Ale z czasem historie z głowy kończą się - i  skąd wziąć nowe? Otóż z miejskiej biblioteki! Łoś wypożycza książki i czyta je rodzinie, a z czasem sąsiadom, ich dzieciom, wszystkim. A potem remontuje starą ciężarówkę i przywozi jeszcze więcej książek. I uczy czytać tych, co nie umieją. Każdy element tu jest w szlachetny sposób sielski i pełen słodyczy. Bliskość nad książką, fizyczna i emocjonalna. Pragnienie nowych historii. Tęsknota, by zajrzeć do książki, szczelnie zatrzaśniętej przed tym, co nie umie czytać. Jako bibliotekarka rozpływam się nad taktownym i pełnym poświęcenia pośrednictwem łosia! Formalnie zaś w tej historii jestem gęsią w okularach! Jaka satysfakcja!

Ilustracje to staroświecki realizm i pełna humoru antropomorfizacja, no i sielska szczegółowość. W sumie paru ilustratorów, co średnio umieją w proporcje, mogłoby się od Ingi Moore uczyć staranności w przedstawianiu tak zwierzęcej, jak i ludzkiej anatomii.  Te wszystkie kolanka, podparcia, półleżenia, pochylenia! Te miny zafrasowane, to szczęście na włochatych twarzach! Doceniam staranność i czujność ekipy redakcyjno-tłumackiej Dwóch Sióstr, która dopracowuje książkę w najmniejszych szczegółach - ciekawe, czy odkryjecie, co mam na myśli ;)


4. WŁASNA SFORA, Maria Nilsson Thore, przeł. A. Stróżyk, Zakamarki. WIEK 6+

Niby pełno na rynku książek o zaprzyjaźnianiu się, a ta świeci jak brylant. Po pierwsze nie przekonuje "no weź, przyjaźnić się, to przecież łatwe". To słodki fałsz przedstawiać ludzi jako puzzle, które tylko "muszą się odnaleźć" i wtedy pokaże się, że te obawy to była rzecz właściwie bezpodstawna. A ilu z nas, ile dzieci jest jak jamnik z historii - chce kontaktu i marzy o przyjacielu-lustrze, który odbije nam nas samych, bonusowo opromieniając nasze dziwactwa blaskiem swojej życzliwości. Bo często toczy się to właśnie jak w historii jamnika. Czujemy się osobni od ludzi, ale spójni ze sobą. Nie wiemy, jak wystartować. Mamy obawy, że inni wolą innych, nie nas. Zastanawiamy się, na jakie kompromisy mamy pójść, by zjednać otoczenie, ale nie zatracić siebie. Robimy z siebie durniów. Naśladujemy. Potem pojawia się przyjaźń, jest akceptacja, jest cudownie. Ale są też tarcia, ranienie, ustępowanie, wątpliwości. Czyli... ech, trwający całe życie proces uczenia się cudzych granic i bronienia własnych. 


A jak to jest narysowane! To, co się dzieje w warstwie rysunkowej to opowieść przebarwna, wzruszająco-zabawna, fenomenalnie dopełniająca tekst. Jamnik jest, wiecie, lekko zarozumiały, ze skłonnością do egzaltacji, przyjaciółka-pudlica jest totalnie irytująca, płochliwa, brawurowa, urocza. I tak, WY PRAWDOPODOBNIE ZOBACZYCIE COŚ INNEGO. Bo ta książka jest cenna nie przez to, co mówi wprost, ale przez to, ile przemyśleń uwalnia, ile z nas podczas lektury wychodzi na wierzch! Wskażcie mi rodzime książki z takim potencjałem do rozmów, szczerze proszę. 

5.  MIESZKO DETEKTYW. ZAGADKA SKRADZIONYCH KLUCZY, Katarzyna Wasilkowska, il. Nika Jaworowska-Duchlińska, Wilga. WIEK 7+

Te dwie autorki potrafią wznieść ćwiczenie czytania na poziom przyjemności! Bo, jak mówił Martin Widmark, żeby przejście od słuchania do samodzielnego czytania odbyło się z sukcesem, musi zajść kilka okoliczności. Dziecko musi dostawać teksty adekwatne do umiejętności, ale angażujące, ISTOTNE z jego punktu widzenia. Nie może dostać tekstu pięknego, ale skomplikowanego. Nie może to być ramotka, na której czytać uczyli się rodzice lub dziadkowie. Nie wystarczy też prosta ale jałowa czytanka w niechlujnej książeczce. I rynek nadąża, bo mamy wiele serii całkiem niezłych. Ale Kasia Wasilkowska nie byłaby sobą, gdyby nie napełniła ćwiczebnego tekstu humorem, nie zindywidualizowała bohaterów, nie uatrakcyjniła dialogów jędrną i młodą, choć kulturalną polszczyzną. Zaś Nika Jaworowska-Duchlińska nie mogłaby wypuścić ilustracji, które nie będą co najmniej adekwatne do tekstu, a w istocie całkiem osobno od niego czułe i zabawne (czerwone gały mamy siekającej cebulę!). Podziwiam pieczołowitość w zrobieniu takiego książkowego drobiazgu!

A więc Mieszko Mieszko, nasz koleżko, bystrzak z notesem, w którym zapisuje pomysły na siebie. Chwilowo chce zostać detektywem. Bo detektyw owszem, rozwiązuje spektakularne sprawy jak Holmes czy Poirot, ale na co dzień także przydaje mu się spostrzegawczość i umiejętność kojarzenia faktów. Mieszko napisany i narysowany ożywa w wyobraźni. Bonusowo mamy objaśnione, co właściwie i jak robi detektyw. Jak dobrze puszczać w obieg takie książki! 


6. MIEJSKIE OGRÓDKI - MOJE MIKROŚWIATY, Remi Courgeon, przeł. A. Nowacka-Devillard, Widnokrąg, WIEK 8+

O "Miejskich ogródkach" wkrótce napiszę więcej. Teraz jednak powiem, że czułam, wiedziałam, że nadchodzi czas takich książek. Jak kania dźdźu wyczekiwałam takich książek. Remi Courgeon (uwielbiam jego "Kruszynkę" z Polarnego Lisa) opowiada o  miejskich ogródkach - RODach. I o ich twórcach. W historiach ekscentrycznych uprawiaczy ziemi obserwowanych przez małego chłopca uwidacznia się wachlarz postaw ogrodniczych. I tak! Nowoczesność w ogrodzie bynajmniej nie oznacza posiadania wielu narzędzi na prąd i benzynę, a niechęć do pielenia grządek wcale nie oznacza zgody na bałagan! Bo mija czas przemocy wobec ziemi, zakładania ogrodów "w stylu", z roślinami wymagającymi troski niczym palmy daktylowe przy pałacu na Arrakis.

Co mnie totalnie zachwyca, to akceptujący ton tej książki. W społeczności ogrodników jest miejsce i dla szczodrych i dla totalnych sobków, odgradzających się od ludzi zasiekami z jeżyn. Widzę tu arcymądre działanie dobrym przykładem zamiast postawy wyszydzania i zakazu. Humor, ciepło, życzliwość. Niesamowicie naładowana wiedzą, sprzedająca ją mimochodem. Biohumus! Rośliny spontaniczne! Permakultura! No i ten jeden moment, w którym popłakałam się - ogród uprawiany także dla zmarłego ukochanego.



7. BESKID BEZ KITU. HAJDA, Maria Strzelecka, Libra. WIEK 9+

Projekt "Beskid bez kitu" zapiera dech rozmachem koncepcji, spójnością i starannością wykonania. Raz, że każda z trzech książek dotyczy Łemkowszczyzny w trochę innym innym momencie historycznym, co przy konstrukcji na poły narracyjnej, na pół popularnonaukowej, jest osobliwością w literaturze dziecięcej. Dwa - każda z książek ilustrowana jest inną techniką, fenomenalnie zgraną z treścią. Trzy - to są książki o zachwycie: kulturą Łemków, przyrodą Beskidu Niskiego. Cztery - to są książki uobecniające przeszłość z naturalnością, której mógłby pozazdrościć Marii Strzeleckiej niejeden autor powieści historycznych. Obyczaje, których nie ma. Imiona, które już nie brzmią na tamtych terenach. Słowa utracone, wygnane z polszczyzny razem z tymi, którzy ich używali. Bo trzecia część jest o Akcji "Wisła", o wysiedleniach.

Ostatnia część zaczyna się wiosną. I ta wiosna jest nieprawdopodobnie sensualna i pełna mocy. I z tej pięknej krainy znikają ludzie, zostają osierocone zwierzęta, puste domy. "Powietrze się kończy i historia się kończy", jak mówi mandrownik - człowiek niosący gospodarzom wieści. Chciałabym legionu Marii Strzeleckich, z tym okiem uważnym i nieziemskim talentem, który potrafi łączyć piękno i smutek w książkę dla dzieci. Bo wiele tematów zasługuje, by je tak ujmować, a dzieci - by tak do nich mówić. Wyklejka w mrówki przypomina mi inne mrówki rojące się na gruzach i innych wypędzonych, tych z poematu "Dwanaście stacji" Tomasza Różyckiego.




8. DOM RODOMIŁÓW 2: SZKIELETNICY, Marcin Szczygielski, il. Marta Krzywicka, Wydawnictwo Bajka, WIEK 10+

Marcin Szczygielski to umie: wytrzasnąć skądś cały świat. Skleić z elementów swojskich i ekscentrycznych cudownie groteskową całość, w której groza, całkiem spora jak na książki dla dzieci, rozbrajana jest komizmem. A że Szczygielski to rasowy opowiadacz (który dorosłym czytelnikom dał jeden bardzo udany horror) groza u niego nie jest po prostu wypaczoną, wykrzywioną normalnościa, którą należy naprawić. Rodomiłowie, rodzina czarnowidzów, zawodowych wypędzaczy demonów, żyje pośród klątw, nawiedzeń z taką naturalnością, z jak uprawia ogród. I to jest bardzo fajny i świeży koncept literacko-światopoglądowy: dać dzieciakom nie złacińszczone nazwy zaklęć, tylko prawdziwe łacińskie nazwy pospolitych w sumie, a pełnych mocy roślin (które w realnym świecie właśnie odkrywają zapaleni ogrodnicy). W ogóle Rodomiłowie są wspaniali. W swoim nieustannym komicznym zderzaniu się z zewnętrznym światem bardziej przypominają mi życzliwych Addamsów niż protekcjonalnie zdziwionych Weasleyów. Z ich świata, jak ze świata Marty Kisiel, nigdy nie odeszły słowiańskie wierzenia. Nadal świętują jare Gody, niedługo będą obchodzić kupalnockę. 

Hania z miesiąca na miesiąc wie coraz więcej o potworach i jeździ z rodziną na robotę. Z jednej z takich wypraw przywozi prezent od klientki - małego słonika z porcelany. Słonik gubi się w ogrodzie i... no czytajcie, czytajcie!



9. SZTORM W SERCU. W SERCU SZTORM, Anette Herzog, Katrine Clante, Rasmus Bregnhoi, Druganoga, WIEK 13+

 W przypadku tego komiksu jak refren powtarza się stwierdzenie "gdybym tylko miała takie książki, kiedy dorastałam". Czyli jakie? Wrażliwe, totalnie szczere, pełne wiedzy przekazywanej taktownie i bez obaw? No tak, kto wie, może byłoby łatwiej. Przecież po to jest literatura - żeby zobaczyć, że ktoś inny przeżywa to samo, co my, że nie jesteśmy jedyni z ta śmiesznością i zwalającym z nóg zażenowaniem, wezbraniem uczuć do bólu i pęknięciem serca. Dwuksiążka, jak nazwała ją Zosia z Małej Czcionki, opowiada o zakochaniu z dwóch perspektyw, Violi i Storma. Dla każdego z nich jest to pierwsze uczucie, oboje są nim owładnięci. każdą sytuację po tysiąc razy najpierw przeżywają w głowie, zanim zdecyduja się na gest. Mówią, czego nie myślą, idą za stadem, podążają za stereotypami. Ale dokładnie w połowie książki spotykają się. Do tworzenia chłopackiej części opowieści zaproszono Rasmusa Bregnhoi, dziewczęcą część rysuje Katrine Clante. I to właśnie sedno - nieprawdopodobna autentyczność chłopięcego i dziewczęcego głosu.

Szacunek - to jedno ze słów-kluczy tej pięknej książki. Szacunek jest w tym, jak dorośli z tej książki rozmawiają z dziećmi. O seksie, bliskości, miłości, rodzinie. O tym, że miłość może być więcej niż jedna, choć każda jest prawdziwa. Że pojęcie miłości relatywizuje czas i poszczególne kultury. Że jednopłciowe związki nie są mniej prawdziwe niż heteroseksualne. Że nie zakochiwać się i nie chcieć seksu to nic nienormalnego. Szacunek jest w tym, że nikt w tym komiksie nie dyskredytuje pierwszego zakochania, a jednocześnie dorośli dzielą się wiedza, że nieszczęście z powodu złamanego serca kiedyś się skończy. Poruszająca, piękna, a przy tym z całkiem dużą dozą humoru. Bo tylko humor może pomóc na wielkie lśniące pryszcze wyskakujące znienacka tuż przed ważna okazją. 



10. DROGA, Manu Larcenet na podstawie Cormaca McCarty, przeł. P. Łapiński, Mandioca, WIEK 18+

Długo czekałam na ten komiks. Nie, nie jest dla dzieci. Jeśli macie przy sobie młodego dorosłego, którego nie zatruje ta książka - dajcie mu ją, bo jak pierwowzór jest piękna (ciekawa jestem, czy jak ja, macie obawy, by dawać młodym ludziom niektóre książki. Nie te brutalne, nie te z wątkami seksualnymi. Ale te, z których wygląda - nic. 

W postapokaliptycznej "Drodze" nie ma dokąd iść i nie ma po co, a mimo to bohaterowie idą. Bo jeden z nich to ojciec, a drugi - syn. Ten młodszy jeszcze nie wie, że rzeczywistość to tylko ciąg szarpnięć. Nie ma się w czym zatracić - chyba że jak ci, przed którymi trzeba się chować, dwaj wędrowcy zatracą w okrucieństwie. Ale przecież tego nie zrobią. Została ostatnia rzecz, która trzyma Ojca na powierzchni - świadomość, że odejdzie ze świata na własnych warunkach. I to, że żyje, by nadać sens marszowi syna. Larcenet zrobił komiks którym rządzi upiorna monotonia. Kolory piaskowej burzy, braku deszczu, braku słońca. Prawie nie ma dialogów. Sceny powtarzają się, kadry z trudem daja sie od siebie odróżnić. Jesteśmy na początku? w środku opowieści? Gdzie właściwie, i co za różnica, skoro nie ma dokąd zmierzać. Jakąś miarą upływu czasu jest tracenie. Wagi, jedzenia, przedmiotów. 

 


 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

RYŚ MIASTA Katarzyny Wasilkowskiej / DROBIAZGI TAKIE JAK TE Clare Keegan

Grzechy dzieciństwa - "Opowieść o Cebulku" Gianni Rodari

Juliusz, Joanna, Zygmunt, czyli jak mszczą się poeci