NIKT NAS NIE UPOMNI Agnieszka Wolny-Hamkało i Ilona Błaut


 
    Jest piękna scena w tej książce. Troje bardzo młodych - osiem? dziesięć lat? - ludzi, Adelka, Julek i Franek, spotyka się w parku. Są sami. SAMI! Adelka: dziewczęcość narwana i swobodna, eksperymentatorka, bałaganiara, jest raz tym, raz kimś innym, zbiera różności (konie i wymięte rajstopy - kogo teraz widzicie?). Franek wskazującym palcem zatrzymuje świat, kiedy za bardzo mu doskwiera. Julek: sypia na Księżycu, kiedy nie czuje się za dobrze i gubi telefon, bo komórka to smycz rodziców. Trudno oprzeć się wrażeniu, że to Adelka jest nakręcaczką i poruszycielką historii. Brodzą w liściach i kałużach i bluzgają na jesień, bo przyszła, a im to się wcale nie podoba. Żadnych konformistycznie drobnych kroczków żeby się zbratać z rzeczywistością. Dzieci mówią światu stanowcze "dupa" i "spalić go". Ach, jakże konstruktywne działanie, powiemy. Czy ktokolwiek zawrócił jesień, kiedy już się zdecydowała nadejść?   


 
A w ogóle ta jesień. Nie złota polska (koniecznie jednym tchem), tylko złośliwa larwa. Demon ponurego ziąbu i szarości, czczości i chorobowych smarków. A jej obstawą są trzej obwiesie:
[...] Pan Wiatr - gangster z łańcuchem
cały pokryty bliznami, z urwanym paluchem.
Drugi Pan Deszcz - oślizły jak ryba, z tyłka mu wodorost
jakiś sterczał chyba, na smyczy miał krokodyla.
Trzeci to Pan Chmura z wielką dziurą w brzuchu
i z kawałkiem sznura w obu wielkich łapach.
Jaka jest  największa kara, którą jesień może zafundować tym dzieciom? Posłać je do szkoły. No doprawdy :)


     Brzmią tu zatem echa kontestatorskie, antypedagogiczne. "Nikt nas nie upomni" - bo tekstowi rodzice pozwalają na fizyczną i mentalną osobność, a na pomoc przybywają dopiero, kiedy rzeczywiście potrzeba (ach, i jest to spektakularne, cudownie krzepiące nadejście!). Systemowość i anemiczna grzeczność jest w stanie podejrzenia. Bunt to manifestacja podmiotowości, ale i wyraz sił żywotnych. Bohaterowie są tak rozbrajająco młodzi i do tego stopnia niezepsuci społecznym ociosywaniem, że gesty i słowa rzeczywiście mają dla nich moc. Zapalmy papierosa, rozbierzmy się do naga, stłuczmy butelkę. Bluźnierstwo i przekroczenie działa, kiedy się wierzy, a nie wtedy, kiedy jest się zwapniałym racjonalistą. Od czego właściwie uciekają dzieci?
hej, porwij mnie daleko stąd, tak
żeby już nic nie było: miasta i głodnych kaczek,
i szpitali ze smutnym światłem, i cmentarzy
z grobami, w których mieszkają robak Mi i robak Mo,
i szatana z siódmej klasy, i listonosza, co czarne listy przynosi,
i żeby nie było cukrzycy, co się ładnie nazywa,
a w środku jest zła i nieszczęśliwa.
     Zresztą w małych bohaterach historii bulgoczą wszystkie stany ducha, których doświadczają dorośli (melancholia!), a Autorka ani myśli je diagnozować. Bo po pierwsze, zastanówmy się za Jesperem Juulem, ile razy okiełznanie dziecięcego "nie chcę" przynosiło nam tajemną brzydką radość, a potem gorycz; wygrywał silniejszy, a gdzie podziewała się godność? A po drugie - literatura to nie jest poradnik. Ta dobra dorosła literatura nie udaje, że chce nas zmienić. Robi bohaterów, żebyśmy trochę lepiej znosili gwałtowność, którą w sobie mamy. Podżega, prowokuje, rozgrzewa i bawi.



      Trudno pisać linearnie o tym utworze, który najbliższy jest chyba poematowi. Przypominają się momenty czytelnicze, w których doświadczałam nie tyle nawet zachwytu, tylko ulgi niemowy. Że ktoś wynalazł dla mnie sposób na poruszanie się pomiędzy "wnętrzem" a "światem". Poczucie posiadania tekstu było wtedy tak silne, że pojęcia z poetyki, z historii literatury, wydawały się siekierą używaną do badania anatomii rośliny. Całkowanie doświadczenia z książką - brzydkim gwałtem. Tak jest i teraz.
     Jak opowiadaczka tej historii to robi, że słowa są tak młode i pełne mocy? Warto przeczytać, choćby po to, żeby doświadczyć energii tego swobodnego języka, poruszać się między zdaniem a obrazem, humorem i wzruszeniem. Lubię te postaci, zamieszkały we mnie. Dwa zdania o mieście rozłożyły mnie na łopatki.  Boska kpina jest w pogodzicielskiej puencie historii, zobaczcie sami.



     Słowo w trakcie pisania odkleiło się od obrazu, a przecież dwie osoby robiły tę książkę do czytaniooglądania! Ilona Błaut zrobiła grafiki dosadne i zmienne w nastroju, komiksowo sytuacyjne, które wymuszają własny rytm bycia w tej historii. Dziką ekspresją i sposobem połączenia z tekstem trochę przypominają mi te Dave'a McKeana z Dzikusa Davida Almonda. Perspektywy, z których patrzy Ilona Błaut, zostają w głowie jeszcze po zamknięciu książki.



   Na zakończenie: życie i literatura pięknie się łączą. Recenzja pisana z twierdzy obleganej przez bakterie. Ośmioipółlatek, któremu czytałam na głos, powiedział: fajna, czytaj dalej. To jest komplement.
 

Komentarze

  1. "Ulga niemowy"- jak ja lubię Panią czytać!

    OdpowiedzUsuń
  2. tak, TE recenzje, można się w nich tarzać! to osobna sztuka, wybitnie nieparyska.
    swędzą magnetycznie strzępy tekstu, które czytam tu i ówdzie, trochę się już niecierpliwię do całości, ale oprawa graficzna... aż mi serce trochę za głośno wali, piękne i w sam raz niepokorne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. serce i bukiet fiołków za te słowa :) Ja się zawsze trochę boję, że na moim zachwycie ktoś się przejedzie! ale naprawdę zagnieździły mi się w głowie obrazy z tej książki!

      Usuń
    2. przeczytałam wywiad z Autorką podlinkowany na jej autorskim profilu na fb i komentarze pod nim. z zasady unikam czytania portalowych komentarzy, znam tę jakość, mimo to porażający jest ten język napaści. jakby akceptacja buntu była równoznaczna ze znoszeniem granic, a przecież nic bardziej mylnego.
      wszak beztroska, radość i niewinność dzieciństwa nie wyklucza bólu, strachu i bezradności, czasem jedyne co można zrobić, to zakląć najpotworniej, albo pokazać światu goły tyłek.
      obserwuję to odkąd pamiętam, te mniej więcej pięć lat i pytania o życie, umieranie, władzę (tę najbliższą, najdotkliwszą), wieczność, pierwszy świadomy lęk przed zmianą, wszystko bez pierza doświadczenia.
      jakże łatwo zapomina wół...

      Usuń
    3. O Boże. Straszne. Naprawdę. Tak, trzeba kompletnie zapomnieć o sobie-dziecku, żeby wypisywać takie rzeczy. I jednak być nieempatycznym, bo empatia zakłada wejrzenie w świat INNY niż własny. Ja buntowałam się srodze. Grunt usuwał się spod nóg! Ale jednak chciałabym być Adelką.
      Inna rzecz wynoszona z czytania tych (i innych) komentarzy. Ludzie zaczynają rozumieć sztukę bardzo dosłownie, jak instrukcję rób/nie rób. Jest albo zachętą do nieprawości, albo przed nią broni. Nie zakładają, że książka to próba, eksperyment, nie zgadzają się na wyjście z siebie na chwilę.
      Boję się takiego czasu dosłowności, bo mam wrażenie, że go już kilkakrotnie przerabialiśmy, z opłakanym dla książek i ludzi skutkiem.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

RYŚ MIASTA Katarzyny Wasilkowskiej / DROBIAZGI TAKIE JAK TE Clare Keegan

Grzechy dzieciństwa - "Opowieść o Cebulku" Gianni Rodari

Juliusz, Joanna, Zygmunt, czyli jak mszczą się poeci