DAWNIEJ CZYLI DRZEWIEJ Małgorzaty Strzałkowskiej i Adama Pękalskiego - Ojczyzna mieszka w języku

     Słowa oznaczają świat. Zazwyczaj używamy ich bez namysłu. Bogu dzięki - schizofreniczne rozdwojenie na tego, kto mówi i tego, kto myśli o języku byłoby przyczyną komunikacyjnej obstrukcji. Ale nie jest też dobrze, kiedy precyzję stale poświęca się dla szybkości komunikacji. Bo wtedy język, mosterdzieju, nam ubożeje. Wiele razy pisałam, że lubię książki, w których słowa nie tylko informują, ale przyglądają się sobie. I kapitalnie, jeśli są to książki przeznaczone dla dzieci.  
     Kiedy ostatnio pisałam o Małgorzacie Strzałkowskiej, przy okazji książki o Mazurku Dąbrowskiego, pisarka wystąpiła w duecie z ilustratorem Adamem Pękalskim. Było wówczas o różnym rozumieniu patriotyzmu, o tym, czy się go dziedziczy, czy też wybiera. I oto proszę, Strzałkowska i Pękalski znowu razem przy książce Dawniej czyli drzewiej. Jest historycznie i patriotycznie w tym najbardziej uniwersalnym, najlepszym dla mnie znaczeniu, bo od strony języka. Który jest dobrem dziedziczonym.

      
     Czym jest Dawniej czyli drzewiej? To dykcjonarz, czyli leksykon, ale szczególny: zbiór takich słów i powiedzeń, które uzus posłał na emeryturę. Albo takich, których używamy, ale w zmienionym znaczeniu lub w odmienionej formie. I tak na przykład i na zachętę:
     a) słowa-sierotki opuszczone przez desygnaty - fałszura, bijanka, podkurek, brzechwa
     b) nazwy archaiczne, których desygnaty nadal istnieją - jątrew (bratowa), dziewierz (szwagier), wnęka (wnuczka), czczyca (nuda).   
     c) liczne słowa, które zmieniły znaczenie - stolec, pokurcz, lamus, szpital czy sernik.
     d) i jeszcze lube czcienie, które właśnie teraz uskuteczniasz, czyli słowo, które, jak wiele innych, zmieniło formę. Książki czcimy (wielbimy), ale czcienie zamieniło się w czytanie.
     Jasno i ciekawie sprzedana etymologia zakorzenia słowo w pamięci, ale co ważniejsze, może obudzić zainteresowanie przeszłością - Strzałkowska pokazuje, że różne osobliwości leksykalne, frazeologiczne czy gramatyczne (częściej niż w żywej mowie napotykane przez dzieci w archaicznych lekturach) miały źródło w najpoczciwszym życiu codziennym naszych przodków. W krótkich dowcipnych wyjaśnieniach przywołuje miniony świat zabaw, zwyczajów albo czynności zawodowych. Dziecko (i my z nim) dowie się, jakie smakołyki jadali przodkowie, jak się leczyli, czego unikali. Czemu karmazyn jest uprzywilejowany i skąd się wzięło powiedzenie na szarym końcu. Możemy rozrysować własne krzepkie drzewo genealogiczne używając archaicznych nazw pokrewieństw.

     
     W opowieściach z życia słów Autorka przemyca metajęzyk - terminy z gramatyki. To są mikrogramy wiedzy użytej po to, żeby istnienie oboczności wytłumaczyć dążeniem do precyzji znaczeniowej (oka rosołu, ucha toreb to liczba mnoga, ale oczy, uszy stworzeń to liczba podwójna). A jest to wyzwanie - przekazać dzieciom wiedzę o języku i kulturę języka. I dobry pomysł - nie sucho i normatywnie, a po gawędziarsku. Bo tu przecież nawet nie chodzi o te konkretne archaizmy, a o to, żeby bronić poczucia, iż polszczyzna to język bogaty, a nie tylko kłopotliwy. Język może cieszyć, do licha, nie tylko wpędzać w zakłopotanie. Te leksykalne pamiątki bywają zabawne, ale mogą dać początek wielu kapitalnym działaniom międzypokoleniowym.
     Jedna rozkładówka to jedno "zagadnienie" poprzedzone kilkoma linijkami wstępu kursywą. Przyznam, że brak mi tu wyraźniejszego porządku, gawęda snuje się dość luźno. Ale jednocześnie na każdą rozkładówkę miał pomysł ilustrator Adam Pękalski. I muszę wyznać, że wykonana przez niego robota w większości bardzo mi się podoba. Mamy na lekko pstrokatych kartach książki barwną galerię typów ze wszystkich stanów społecznych różnych czasów. Jest sążnisty szlachcic z podgolonym łbem i rokokowy fircyk, typy pozytywistyczne, są mieszczanie (niemieckawi czarno odziani i ancymonki bardziej współczesne). Z pietyzmem Pękalski chwyta przemiany kobiecej mody - te czepeczki, te dekolciki... Wyłupiaste oczy i czerwone nosy - ten patent na robienie postaci trochę mnie drażni, ale bardziej chyba rozczula. Sympatyczni ci przodkowie. Ach, jeszcze coś lubię: ten gruby papier.



        
     Na koniec: było w moim rodzinnym języku sformułowanie niewiadomego (może literackiego) pochodzenia, dźwięczne i wymowne: tępy jak siekiera do rąbania cukru. Wzruszyłam się, kiedy wyjaśnienie znalazłam u Strzałkowskiej! Renesans gwary (poznańskiej), pielęgnowanie języków rodzinnych - to zjawiska, które bardzo mnie cieszą, bo różnicują, zamiast ujednolicać. Czyli wzbogacają. A jak tam wasze języki rodzinne? Jakich słów nauczyliście się ostatnio?
    

   
Tytuł: Dawniej czyli drzewiej
Autor: Małgorzata Strzałkowska
Ilustrator: Adam Pękalski
Wydawnictwo: Bajka
Rok wydania: 2015
Wiek: 7+   


Komentarze

  1. Muszę koniecznie sięgnąć po tę publikację! ;) Już wiem, co będzie kolejnym prezentem dla dzieciaków w rodzinie :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jest niezwykle sympatyczna! No i można się nieźle bawić rodzinnie, porównując języki dziadków i wnuków!

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Grzechy dzieciństwa - "Opowieść o Cebulku" Gianni Rodari

RYŚ MIASTA Katarzyny Wasilkowskiej / DROBIAZGI TAKIE JAK TE Clare Keegan

Juliusz, Joanna, Zygmunt, czyli jak mszczą się poeci