Książki o nocy cz.1 Awaria elektrowni

Jechałam kiedyś przez ląd prawie niezelektryfikowany. Słupy i sznury doprowadzające sztuczne światło, obraz i dźwięk, najpierw były rzadkie i słabowite, potem się skończyły. Ciemność zapadła nagle i wcześnie. Hałasu z telefonu też nie było; nie wnikam, czy najlepsza sieć na świecie nie poradziła sobie, czy rzeczywiście, jak wówczas odczułam, była to czysta komunikacyjna pustka. Bus stanął. Ludzie nie rozmawiali. Połknęła nas duszna ciemność i zupełnie nie była ona dla mnie jak ta schulzowska róża o aksamitnych płatkach. Przypomniał mi się za to eksperyment Sigri Sandberg, która pojechała do miejsca, w którym światła było tak mało, jak to w ziemskich warunkach możliwe: do norweskiego Finse na dalekiej Północy. Dobrowolnie odcięła się od światła, bo ona, ludzkie zwierzę, paranoicznie bała się ciemności. A potem napisała książkę „Ciemność. W obronie mroku”, ni to esej, ni prozę popularnonaukową, próbkę raczej niż studium, garść uwag przetykanych norweską poezją. Ale jak bardzo mi się te uwagi zgodziły z książką poniżej...



Awaria elektrowni, wydana w ubiegłym roku przed Dwie Siostry, gdzie tekst jest Tiny Oziewicz, a graficzna całość Rity Kaczmarskiej (a pomysł na książkę czyj, zawsze jestem ciekawa!) mówi o zaciemnieniu miasta w wyniku usterki elektrowni. Książka przypomniała mi wymuszone święta w dzieciństwie, gdy w trakcie wieczornej burzy raptownie cichło radio czy telewizor, a wszyscy, nagle uspokojeni, gromadzili się w pobliżu świecy. I tak właśnie jest w tej książce: kiedy zawodzi elektryczność, ustaje blask i hałas, pokazują się stworzenia każdej nocy odpychane przez światło.  



Awarię elektrowni można odebrać jak nieco bardziej ekscentryczną książkę popularnonaukową. Z taką intencją chwycił ją miły memu sercu dwunastolatek.  I przecież treści ścisłe znalazł  (znamiennie zawiedzione oczekiwania: dziecko spodziewało się awarii TEJ elektrowni). Niezwykła perspektywa, czyli spojrzenie oczyma ropuchy, raka, ćmy, lisa i innych zwierząt pozwala zerknąć na świat od ich strony i przejąć się. W tej chwili im bardziej jesteśmy my, tym mniej są one; coraz większy zasięg człowieka wyznaczają obszary doświetlone nocą. Kurczą się terytoria, na których zwierzęta aktywne nocą mogą bezpiecznie mieszkać, żerować, odbywać gody i wychowywać młode. Dla kilkulatka to duża porcja nowości. Dwunastolatkowi "przyklepuje" lekcje biologii. To nie tylko wiedza, ale i ekologiczne zaangażowanie - zjawisko świetlnego smogu, o którym pisała też wspomniana wyżej Sigri Sandberg coraz mocniej doskwiera stworzeniom tej planety. To już nie jest kojący blask, upewniajacy ludzi, że mrok ich nie pożre, bo zdążą dobiec tam, gdzie bezpiecznie. To wszechobecne światło, które nie pozwala wyłączyć się by odpocząć, a nie-ludziom funkcjonować, jak im ewolucja kazała. Być może błądzę, wyłuskując tę jedną warstwę ze wspaniale poskładanej książki, ale bardzo chciałabym, żeby trafiła też w ręce antyromantycznych ścisłowców, których obraz w książce ma doinformować, a nie zachwycić. 




A zachwyt to jest to, co mi towarzyszy od pierwszej strony okładki. Lubię antropomorfizujace okulary, przez które Tina Oziewicz ogląda świat. Wyczuwam u niej niesentymentalną delikatność. Opukuje słowem rzeczy z szacunkiem, lubię jej poczucie humoru. Użyłabym eksploatowanego przeze mnie od lat słowa "czułość", ale, cholera, trzeba mu dać odpocząć na jakiś czas. Zresztą tekst i ilustracje pozostają tu w doskonałej harmonii. Dobra książkę poznaję po tym, że nie pęka mi w rękach na tekst i obraz. Że albo pozostają one współrzędne, albo się wzajemnie podkręcają w odczytaniowym tańcu, spowalniając  lekturę, a na pewno powoduje to powrót do ulubionych stron.



  
Rita Kaczmarska jest pomysłowa w dobieraniu perspektywy. Tak - jesteśmy przy ziemi, buszujemy w trawie, chowamy się pod samochodem, unosimy się w powietrzu, trzymamy się kory drzewa.  Z żabiej perspektywy oglądamy miasto oświetlone i pogrążone w mroku. A kiedy wracamy do perspektywy ludzkiej, to stojąc z innymi w mroku chce nam się pobyć bardziej intymnie niż w blasku smartfona, poszeptać trochę, zaufać - że nie zdarzy się nic złego. A jakie świetne jest jej operowanie smugą, rozmazaniem i kreską ostrą, sugestią kształtu, antybarwą! Oko krąży od obszarów, gdzie jest bardziej świetliście, do tych, gdzie robi się granatowy mrok. Przedszkolny patent malowania nocy jasną kredką na ciemnym papierze zawsze, zawsze działa. 




Czy się zachwycam - no jasne. Czy zachęcam - oczywiście. Bierzcie, wypożyczajcie, najlepiej kupujcie na własność, żeby mieć blisko. 
  
Tytuł: Awaria elektrowni
Autorka tekstu: Tina Oziewicz
Autorka ilustracji: Rita Kaczmarska
Wydawnictwo: Dwie Siostry
Rok wydania:  2019
Wiek: dla każdego, ale 5+


* bo już nie sławnego dwudziestego stopnia zasilania       

Komentarze

  1. Uwielbiam tego typu książki. Może nie ma wiele tekstu, ale te piękne rysunki wszystko wynagradzają. To nasza wyobraźnia pisze książkę.

    OdpowiedzUsuń
  2. Super wpis tak jak zawsze. Jednak takie książki nie są dla mnie. Jakoś nie przepadam za takimi lekturami. Ale za grafiki szanuję.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Grzechy dzieciństwa - "Opowieść o Cebulku" Gianni Rodari

RYŚ MIASTA Katarzyny Wasilkowskiej / DROBIAZGI TAKIE JAK TE Clare Keegan

Juliusz, Joanna, Zygmunt, czyli jak mszczą się poeci