Kto chce odszukać ulicę Czereśniową? - MARY POPPINS

     Dokąd iść dowiesz się idąc, nie wcześniej
                                                                         Theodor Roethke

     Dziś będzie o oczywistościach. Ale Nieparyż powstał dla takich oczywistości. Właściwie Czereśniowa to jedna z pierwszych ulic miasta. Oczywiście nie ta wyrysowana na kartonie, zaprojektowana przez Rotraut Susanne Berner. Mówię o Czereśniowej, na której pod siedemnastką stoi dom państwa Banks. Do tego domu pewnego dnia przyjęto nianię, żeby opiekowała się Janeczką i Michasiem, Bliźniakami, a z czasem także małą Amelką. Chuda młoda dama z zadartym nosem nie miała referencji, zresztą dość chłodno oświadczyła pani domu, że nie zwykła ich pokazywać. W komplecie z Mary Poppins była parasolka z rączką w kształcie papuziej główki, dywanikowa torba, pusta i pełna zarazem oraz skromny arsenał pracującej dziewczyny: pantofelki, kapelusiki, rękawiczki. No i mydło Sunlight. 
     Niania zrobiła coś nadzwyczajnego: jednocześnie wywróciła życie Banksów do góry nogami i zaprowadziła w nim ład. Do samej opieki nad niesforną piąteczką potrzeba cudownych umiejętności. Jednak wiemy, że Mary była kimś daleko ważniejszym od sprawnej służącej.




     Ostatnio mieliśmy szansę przypomnieć sobie o Pameli Travers za sprawą filmu Ratując pana Banksa, gdzie rolę Pisarki zagrała Emma Thompson, a w Walta Disneya wcielił się Tom Hanks. Ja natomiast z przyjemnością czytałam biograficzną książkę Valerie Lawson To ona napisała Mary Poppins wydaną niedawno przez Marginesy. Pełna fantazji, szczegółowa biografia Helen Lyndon Goff* pokazuje kobietę, która nigdy nie myślała o sobie jako o Australijce, tylko wykorzenionej Irlandce, tęskniącej za europejskim domem z mgły i marzeń. Nie miała niani, przeciwnie - wobec owdowiałej matki musiała spełniać rolę opiekunki, zadanie ponad siły dziewczynki. Pierwsza część Mary Poppins opublikowano w 1935 roku, gdy Pamela miała 36 lat. Ostatnią - w 1988 roku. 
     Co tak niezwykłego jest w opowieściach o angielskiej niani? Atakując rzecz od strony praktycznej: mimo okropnej apodyktyczności, mimo opryskliwości, Mary całkowicie stoi po stronie dzieci. Czuje się to już od początku, kiedy nieco zagubiona wśród meandrów bycia panią domu, mama Banks kapituluje wobec spokojnej pewności siebie Mary. Ona i ojciec mają poczucie, że dzieci trafiły pod skrzydła kogoś, kto da im bardzo wiele. Mary daje pewność siebie dorosłego, który wie, dokąd zmierza. Ani delikatna jak mama Banks, ani chimeryczna jak tatuś Banks, narzuca życiu schemat, czyni codzienność przewidywalną. Czy czujecie ten zapach krochmalonego fartucha, który towarzyszy codziennie zasypiającym dzieciom? Oznacza dla nich bezpieczeństwo. Tak wiele jest drobnych śladów rozsianych w tych opowieściach, mówiących o zaspokojonej potrzebie bezpieczeństwa...




     A przecież Mary nie jest miła i ładna, nie lubi się przytulać, nie głaszcze dłonią ani słowem. Osobliwy jest sposób opisywania niani. Chuda? Wytrzeszczone niebieskie oczy? Pucołowate policzki? W dzieciństwie wiedziałam, co to znaczy i potrafiłam sobie wyobrazić osobę obdarzoną takimi cechami. Jednak na długi czas takie cechy związały się z niezwykłością, gotowa byłam za Michasiem szczerze krzyknąć "Mary, jakaś ty piękna!". Była przeraźliwie schludna, ja byłam zaprzeczeniem schludności, ale skrycie o niej marzyłam. Ale jednak czułam, że dotąd nikt z pisarzy nie mówił mi w ten sposób o osobie dorosłej... No bo ten charakter. Opryskliwa. Kapryśna. Wredna. Zarozumiała. Zdecydowanie: nikt tak o dorosłych nie mówił. Ale gdyby nie podbudowa realistyczno-satyryczna, cudowność zawarta w opowieści nie miałaby tej siły.




     Bo przecież Mary nie jest zwyczajną nianią. Wzbraniam się przed słowem czarodziejka. Ono jest... nieadekwatne. Mary jest Wielkim Wyjątkiem. Jest jedyna w swoim rodzaju. Wielokrotnie w opowieściach to słyszymy. Jest Krewną Węża i Znajomą Słońca. Przy Mary dzieją się dziwne rzeczy. Ożywają rysunki. Ludzie fruwają. Z drewnianych liści pomalowanych olejną farbą robi się wiosna, a ze sreberek od pierniczków - gwiazdy. Kapryśna dziewczynka trafia do obrazka z talerza, a kapryśny chłopiec - do Eskimosów. Bajkosia opowiada, że znała Wilhelma Zdobywcę, a Maja i Neleus przychodzą wprost z mitów. Znaczy - ona przychodzi z nieba, a on - posążek w parku - ożywa. Dzieci dotykają cudowności. A cudowność, jak mówił chłopak Najlepszej Księgarki na Świecie, zasadniczo ma to do siebie, że nie daje się wyjaśnić. Tak więc jest to cudowność boleśnie tajemnicza, namiętnie stęskniona wyjaśnienia i go nieotrzymująca. Bo Mary nigdy nie wyjaśnia - a często nie robi tego w paskudnie arogancki sposób. Nie rozwiewa tajemnic, nie redukuje wątpliwości. Travers mówi: tajemnica to część życia. I w tym przypadku Mary znów stoi po stronie dzieci, pozwalając im zbierać kapitał cudowności. 




     Mary to przygoda. Paradoksalnie Poppins narzuca sztywne zasady i pozwala łamać zasady. Grawitacja - fruwają z Panem Perukką. Duże, małe - zmniejszają się, trafiając do miniaturowego parku. Czas i przestrzeń - gdy Michaś przemierza świat dzięki zaczarowanemu kompasowi Mary, a Janeczka trafia do talerza. Ludzie nagle łamią konwenanse. Grasują dzikie zwierzęta. To, co przedwieczne spotyka to, co śmiertelne. Objawia się prawdziwa natura ludzi i rzeczy ("Każda gęś łabędziem, a świniopas księciem"). Dzięki Mary Poppins Janeczka i Michaś doświadczają. Przeważnie tego, co ich przerasta: nieskończoności, dzikości. Mistycznie doświadczają przyrody: popatrzcie, ile razy mówi się tam o gwiazdach, nocy, porywistym wichrze. Sądzę, że Travers nieustannie uruchamia tutaj kategorię wzniosłości i odczuć jej pokrewnych. 




     Przedziwny jest rozdział, kiedy wszechwiedzące po urodzeniu dzieci dowiadują się, że zapomną wszystkie tajemnice, które znały przed urodzeniem. Dar rozumienia mowy zwierząt i gwiazd. Świadkiem ich przemiany jest szpak, on i Mary wiedzą, co nastąpi. Dzieci rozpaczliwie bronią się - chcielibyście wymienic wszystkie tajemnice świata na... normalnośc? Ale pewnego dnia to się dzieje - i stają się szczęśliwymi szkrabami-niemowami. Tak, z postacią Mary Poppins wiąże się smutek utraty, wielorako przedstawiany, choby jako pożegnanie. Ona uprzedza, że odejdzie i robi to wielokrotnie. I mimo au revoir wypowiadanego na koniec, to jest bolesne. Travers powiedziała w wywiadzie: "Czara smutku zawsze jest pełna. Dla dorosłego to dzban, dla dziecka naparstek, ale zawsze jest pełen."  




     A co z nagrodą i karą, skoro to opowieść o kobiecie, która wychowuje? Ci, którzy krzywdzą, w opowieściach dostają nauczkę - o tak. Panna Skowronek, która krzywdzi psa Dudusia słodyczą i panna Duduś, która krzywdzi skowronka niewolą (bliźniacze opowieści z dwóch tomów, pierwszego i drugiego). Zyskują odważni marzyciele. Tchórze, osoby układne, zadufane w sobie - nie zyskają nic, albo podlegają karze ośmieszenia. Takie to wychowanie do samodzielności i odwagi. Czasem nieposłuszeństwo opłaca się dzieciom - kiedy wymykają się za Mary w noc i trafiają na przyjęcie do ZOO. Spójrzcie raz jeszcze na motto posta, Lawson twierdzi, że było ulubionym zdaniem Travers.




     Przeczytałam u biografki, że opowieści o Mary Poppins są jak przypowieści zen, w każdej jest zagadka. Zgadzam się z tym, ze jest w nich znacznie więcej, niż przygoda. Czy też inaczej - otwierają one na antropologiczny wymiar doświadczenia. Dla mnie to opowieści o rozmaitych wtajemniczeniach. Inicjacja wiąże się z Przekroczeniem - w tych historiach nieustannie się to wydarza. Sprzeczności idące pod rękę (surowość i łagodność, bezpieczeństwo i przygoda, musująca radość i rozdzierający smutek) dowodzą niesfornego wielkiego ducha Travers, która odważyła się dać dzieciom tak skomplikowane historie. 



     Dziś spoglądam na Mary raczej oczyma pani Banks niż Janeczki, mając zresztą na swej życiowej drodze doświadczenia niani. Nadal nie mam poczucia, że wiem, w czym tkwi czar tej historii. Travers irytowało określenie "pisarka dla dzieci". I podobnie jak Milne nie uważała, że jej odbiorcy powinni ograniczać się do dzieci. 

Ale ale. Żeby nie dać się ze szczętem cudowności, oto link do przeuroczej Mary Poppins z Saturday Night Live, nawiązującej do Julie Andrews... Dziękuję za niego mojej siostrzenicy.

pseudonim Travers pochodził od imienia ojca, marzycielskie imię Pamela wybrała sobie sama

Za egzemplarz pięknie dziękuję Wydawcy!

autor: Pamela Lyndon Travers
tytuł: Mary Poppins (Mary Poppins, Mary Poppins wraca, Mary Poppins otwiera drzwi, Mary Poppins w parku, Mary Poppins na ulicy Czereśniowej, Mary Poppins i sąsiedzi)
ilustracje: Mary Shepard
przekład: Irena Tuwim
wydawnictwo: Jaguar
rok wydania: 2014
 

Komentarze

  1. Wstyd się przyznać, ale nie czytałam. Na dziś odstrasza mnie liczba tomów:P Ale niedawno obejrzałam film z 64 roku. I ciekawa jestem, czy w książce mama bliźniaków też chodzi na spotkania sufrażystek?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie przypominam sobie... nie zwróciło to mojej uwagi nigdzie, żeby pani Banks była sufrażystką. Postać Mary z filmu jest inna od książkowej, jednowymiarowa, słodka. Książkowa Mary jest oschła, tajemnicza, nieładna. A każdy tom to oddzielna całość :D

      Usuń
  2. Mary Poppins jest ukochaną postacią literacką mojego dzieciństwa i najdziwniejsze, że nigdy nie kojarzyła mi się z osobą oschłą, apodyktyczną i surową. Może dlatego, że sama byłam trzymana dość krótko, w Mary widziałam tylko czar, przygodę i niezwykłość. Reszta umykała mi jako oczywistość. Moje dzieci niestety nie dały się uwieść książce, mimo że próbowaliśmy kilka razy. Za każdym razem przychodziło znużenie. Zachodzę w głowę, czy to przekład stracił na aktualności, czy tempo akcji jest zbyt wolne. Faktem jest, że na głos czytało mi się bardzo trudno. Filmową wersję kochają i znają prawie na pamięć. Ja nie podzielam ich entuzjazmu w takim stopniu. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. A ja czytm Mary prawie sześciolatkowi i łapie i chce więcej. Też nie czytam dobrze na głos, a jest to moim marzeniem. Szczerze mówiąc opowiadanie wychodzi mi lepiej niż czytanie. Ja łapałam dziwnośc Mary, to, że jest ona inna od dorosłych książkowych bohaterek, bo właśnie nikt tak do mnie nie mówił, jak ona do dzieci :D A "Nianię McPhee" kojarzycie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zazdroszczę Ci. :) A "Pożyczalskich" też zmordowaliście? ;) Jeśli tak, to chylę czoła. To nasza kolejna porażka.
      Nie znamy "Niani McPhee" ani książkowej, ani filmowej. Warto?

      Usuń
    2. "nianię mcphee" znam filmową. Nawet nie wiedziałam, że jest książkowa.

      Usuń
    3. Podobno pierwowzorem książkowym jest "Niania Matylda" Christianny Brand.

      Usuń
    4. Mała Czcionko: Właśnie z tą książką - "Pożyczalskimi" - mam kłopot. Kilka opinii dziecięcych, w których pojawiają się słowa "nudna" i "przestarzała" trochę mnie unieszczęśliwiło. Ja strasznie lubię i ucieszyłam się, że Dwie Siostry wznawiają. Ale fakt, "Pożyczalscy" rozkręcają się w drugiej części, pierwsza jest spokojna...
      Nianię McPhee znam, później dowiedziałam się, że jest książka. Emma Thompson tam grała i chyba była współproducentką filmu (a w latach osiemdziesiątych była kandydatką do roli Mary Poppins w kolejnej wersji, która nie doszła do skutku).
      Naczynie gliniane - i jak się film podobał? Pytam, bo swego czasu właśnie miałam poczucie delikatnej zrzynki z Travers - niania niezbyt miła i z nietypowymi metodami wychowawczymi (ale musi poskramiać bandę łobuziaków). Książki nie znam.

      Usuń
    5. Nie przez przypadek zapytałam o "Pożyczalskich", bo to dla odmiany ukochana książka mojego męża, którą nasze dzieci wzgardziły. Pozostaje pogodzić się z faktem, chociaż bywa to bolesne, że dzieci mają własne upodobania, które nie zawsze korespondują z naszymi.

      Usuń
    6. Dzieci mają swoje upodobania, trzeba je szanować, bo inaczej czytanie nie będzie przyjemnością. Co najwyżej można ponawiać próby z książkami, żeby przekonać, się, czy przypadkiem wcześniej nie trafiło się w czas. Lotta podarowana czterolatkowi kompletnie go nie zainteresowała, ale jak skończył sześć lat, okazała się ulubioną książką :D
      Ale książki się starzeją - to fakt...

      Usuń
  4. Po Mary Poppins sięgnęłam pod koniec podstawówki, przeczesują półki w bibliotece natknęłam się te książki. Nie kojarzyłam wtedy Mary Poppins w ogóle, ale bardzo spodobały mi się okładki w paski (wydanie Naszej Księgarni). Z książki na książkę coraz bardziej kochałam Mary, tęskniłam za nią kiedy odeszła i cieszyłam się jak szalona, kiedy wróciła.
    Proponowałam kilka razy dzieciom w szkole przeczytanie książki z tej serii, ale odnosiły mi ją po jednym rozdziale ze słowem "nudna". Na całe szczęście, nie następowało po tym zdanie "A ma pani coś o wampirach?", które często słyszę w gimnazjum.
    Pozdrawiam! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A jak duże dzieci czytały i oddawały? Ja znam mamę czterolatki, która to czyta i dziecko słucha. Znam siedmio- i ośmiolatki, którym się to podoba. Na warsztaty, które prowadziłam, przyszły nawet jedenastolatki. Ale pytanie: czy wszystkie osoby, które przyszły, znały książkę, czy też lubiły Mary filmową? :D

      Usuń
  5. Dziesięcio i jedenastolatki. Jedna dziewczynka doczytała do końca, ale powiedziała, że tylko dlatego, że kończy każdą książkę, którą zaczyna. I żadne dziecko nie znało wcześniej Mary. Może po prostu proponowałam książkę "nieodpowiednim" dzieciom :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ambitna dziewczynka :) To może raz spróbuj dać nieco młodszym? Choć pewnie kolejka jest po "Lassego i Maję" :)

      Usuń
  6. Niania McPhee i dzieci - ten główny wątek bardzo mi się podobał. Natomiast te poboczne, przerysowane (także kolorem na ekranie) mnie drażniły.
    A jeszcze co do Poppins. Jakiś czas temu byliśmy na wyjeździe ze znajomymi i dziećmi. Zabrałam wtedy Nianię-film, żeby puścić na lapie. I znajomi - akurat mężczyźni, w tym mój mąż - pytają co to za jedna ta Poppins. I tłumaczę, że to książka, i stwierdzam, że przecież Poppins wszyscy znają choćby ze słyszenia, że to taka postać. I się zdziwiłam, że nie znają. Spór wiodłam, że znają i każdą napotkaną osobę pytałam, czy zna, żeby udowodnić, że się nie mylę. Się zdziwiłam, że żyję jednak w jakimś swoim świecie, w którym coś mi się wydaje oczywiste, a tymczasem jest inaczej. Poczułam się ciut jak kosmita.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To o czym piszesz przypomniało mi, że w dzieciństwie dzieliłam znajome dzieci na czytające i nieczytające. Tym pierwszym można było rzucić jakąś aluzję do znanej książki i wiedzieli o co chodzi, z resztą trzeba było uważać, żeby nie wyjść na snoba albo przynajmniej nie doprowadzić do nieprzyjemnej konsternacji. Tak, ja też jestem z tych dla których Mary Poppins to ikona.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Grzechy dzieciństwa - "Opowieść o Cebulku" Gianni Rodari

RYŚ MIASTA Katarzyny Wasilkowskiej / DROBIAZGI TAKIE JAK TE Clare Keegan

Juliusz, Joanna, Zygmunt, czyli jak mszczą się poeci