O robakach i ideach - NAJWIĘKSZA PODRÓŻ DOKTORA DOLITTLE
Jest lato, prawda? Od kilkunastu dobrych dni? Przez nawał pracy prawie go nie zauważyłam. Wytchnieniem bywało baśniowe Tysiąc jesieni Jakuba de Zoeta Davida Mitchella. Prześwietna rzecz druga, która uratowała mnie od szaleństwa podczas niedawnej ślimaczo powolnej podróży pociągiem, to Niemcewicz od przodu i tyłu Karola Zbyszewskiego. Pojawi się tu jeszcze w swoim czasie.
Natomiast egzotyka związana z literaturą dziecięcą, to powrót do Puddleby nad rzeką Marsh, dzięki wydawnictwu Znak, wznawiającemu trzy mniej znane opowieści Huhg Loftinga: Doktora Dolittle i tajemnicze jezioro, Największą podróż doktora Dolittle i wkrótce też Doktora Dolittle na księżycu. Tutaj zajmę się środkową (jej pierwsze wyd. 1927r., pierwsze polskie wyd. 1960r.).
Jan Dolittle, angielski weterynarz, który poznał mowę zwierząt, to jedna z ikon literatury dziecięcej. Zabawna trzódka stałych mieszkańców jego domu porozumiewając się z nim i między sobą tworzy coś w rodzaju rajskiej rodziny skupiającej różne typy osobowości. Przyświeca im humanistyczny ideał: ci, co ze sobą gadają, mogą się kłócić, ale krzywdzić i zjadać się nie będą. Bo jakże zjeść kogoś, komu się było przedstawionym? Od pierwszego odcinka lubimy zabawne swary praktycznej kaczki Dab-Dab i kłótliwego prosiątka Geb-Geb. Wyważenie sowy Tu-Tu, łobuzerskie wyczyny wróbla Pyskacza, a przede wszystkim mądrość powiernicy doktora, papugi Polinezji.
Ale Dolittle to więcej niż medyk od zwierząt. W tę postać, umieszczoną w czasie o wiek wstecz od czasu pisania (opowieści pisane w latach 20 XXw. dzieją sie na początku XIX wieku), tchnął Lofting pasję poznania i wiarę w możliwości rozumu, jaka cechowała dziewiętnastowiecznych przyrodników i odkrywców. Moralność jest tu szlachetną konsekwencją poznania - doktor nie krzywdzi nie dzięki jakiemuś apriorycznemu braterstwu, a dlatego, że pojął, jakimi rzeczy są.
W opisywanej części Dolittle narzucił sobie arcytrudne zadanie: poznać mowę stworzeń prawdziwie obcych, odrażających i kąsających, deptanych i trutych - insektów. Czy się uda? Jasne. Zaś po wykonaniu zadania badawczy niepokój skondensuje się i doktor zacznie rozglądać się za terytorium, którego nikt przed nim nie zbadał. Wzrok powędruje ku nocnemu niebu - skąd sfrunie do ogrodu doktora zaskakujący gość. O tym wszystkim opowie wierny pomocnik doktora, Tomasz Stubbins, także rozumiejący mowę zwierząt.
W opisywanej części Dolittle narzucił sobie arcytrudne zadanie: poznać mowę stworzeń prawdziwie obcych, odrażających i kąsających, deptanych i trutych - insektów. Czy się uda? Jasne. Zaś po wykonaniu zadania badawczy niepokój skondensuje się i doktor zacznie rozglądać się za terytorium, którego nikt przed nim nie zbadał. Wzrok powędruje ku nocnemu niebu - skąd sfrunie do ogrodu doktora zaskakujący gość. O tym wszystkim opowie wierny pomocnik doktora, Tomasz Stubbins, także rozumiejący mowę zwierząt.
Komu polecić tę opowieść? Dla sześcio-siedmiolatków zbyt trudne i nudne mogą być rozważania o misji badacza i apologie rozumu (sprawdziliśmy). Nużące mogą być opisy zasad działania urządzeń doktora (dość mętne). Dodam, że historia składa się z trzech części, przy czym pierwsza - opowieści zwierząt ze schroniska dla psów - fabularnie nie łączy się z pozostałymi. Nieustannie czeka sie na początek przygody. Ale gdy się w końcu zaczyna - wciąga! I ma ona ten magnetyczny naiwny urok opowieści o pozaziemskich wyprawach, pisanych zanim człowiek naprawdę wzniósł się poza Ziemię. W powieści, którą przepaja szacunek do wszelkich stworzeń, niezłe są opisy owadów. Jawią się one jako całkiem ujmujące stworzenia.
Przez długie lata opowieści o przyrodniku z Puddleby rządziły dziecięcą wyobraźnią. Dziś są krytykowane za kolonialny obraz świata*. Czy to istotnie tylko polityczna poprawność: wytykać Loftingowi protekcjonalizm w stosunku do łagodnie ograniczonego Murzyna Bumpo? Władca Jolliginki jest bardziej ograniczony i strachliwy od niejednego ze zwierząt doktora.
Cenzurować, wyjaśniać, czy nie czytać wcale? Jestem zwolenniczką środkowego wyjścia, jeśli opowieść ma niezaprzeczalne wartości. Tekst bywa groźny - przecież wpływa na dziecko, jednak dawcą książek jest dorosły i to on ma tutaj coś do zrobienia**.
Przez długie lata opowieści o przyrodniku z Puddleby rządziły dziecięcą wyobraźnią. Dziś są krytykowane za kolonialny obraz świata*. Czy to istotnie tylko polityczna poprawność: wytykać Loftingowi protekcjonalizm w stosunku do łagodnie ograniczonego Murzyna Bumpo? Władca Jolliginki jest bardziej ograniczony i strachliwy od niejednego ze zwierząt doktora.
Cenzurować, wyjaśniać, czy nie czytać wcale? Jestem zwolenniczką środkowego wyjścia, jeśli opowieść ma niezaprzeczalne wartości. Tekst bywa groźny - przecież wpływa na dziecko, jednak dawcą książek jest dorosły i to on ma tutaj coś do zrobienia**.
Słowo o ilustracjach: niestety są mało wyraziste. Małego formatu książka, mikre obrazki, niespecjalnie wiadomo, co się na nich dzieje i jaką funkcję spełniają. Doktor z brzuszkiem wygląda dokładnie jak Tomek Stubbins. Zwierzęta zaś są dokładnie nijakie. Najlepszymi pozostają wdzięczne ilustracje Lengrena, na których Dolitlle mocno przypomina Pana Filutka.
Za egzemplarz bardzo dziękuję Wydawcy.
autor: Hugh Lofting
tytuł: Największa podróż doktora Dolittle
ilustracje:
przekład: Janina Mortkowiczowa
wydawnictwo: Znak Emotikon
rok wydania: 2014
* Voices of the Other: Children's Literature and the Postcolonial Context pod red.
Rodericka McGillisa
Rodericka McGillisa
** w tym kontekście warto przypomnieć sobie początkowe indyjskie sceny z Tajemniczego ogrodu Burnett, w których niedobra Mary policzkuje hinduską służącą
Komentarze
Prześlij komentarz