TEATR NIEWIDZIALNYCH DZIECI Marcin Szczygielski
O nowej książce Marcina Szczygielskiego dla dzieci, prócz tego, że znów rozbił bank i ponownie dostał główną nagrodę w konkursie im. Astrid Lindgren, wiedziałam tyle, że historia miała się dziać się w 1981 roku (paranoja była goła/z autobiografii grozą wiało), a miejscem akcji miał być peerelowski sierociniec. Prawdziwe pole minowe! Jak w książce dla dzieci trzy ciężkie zagadnienia oddać wiarygodnie, ale nie utopić opowieści ani w ckliwiźnie, ani w trującej beznadziei? Nęcąco zręczną zapowiedzią była okładka książki autorstwa Emilii Dziubak.
Historie nie mieszkają w próżni, z pamięci wypłynęła mi książka o domu dziecka, którą jako dziesięciolatka czytałam gdy u nas kończył się PRL: Niedzielne dziecko Gudrun Mebs*. Sonntagskind, "niedzielne dziecko" to po niemiecku potocznie "szczęściarz", jednak w książce Mebs wyrażenie to miało drugie, gorzkie znaczenie. Niedzielne dzieci to byli szczęściarze, którzy opuszczali dom dziecka, żeby spędzić jeden dzień w tygodniu z ludźmi, którzy ich sobie wybrali. Wymagało to twardej skóry i umiejętności aktorzenia: ludzie woleli dzieci szczebioczące i pogodne od milkliwych i brzydkich.
Tutaj rozmawia z nami dziesięcioletni Michał. Przenikliwa refleksyjność i swoisty czarny humor jego opowieści pozwalają oddać realia domu dziecka. Chłopiec oprowadza nas po swojej codzienności. Do bólu regularnej, z porannym wstawaniem do szkoły, posiłkami lubianymi i ble. Przedstawia typologię opiekunów i wychowanków - nazwać, to trochę rozbroić problem. Jest telewizja, a w niej radzieckie filmy (intuicja mówi mu, że kiepskie), jest pan Hermaszewski w kosmosie. Są też rzeczy nadzwyczajne: przygoda z fontanną i ludwikiem, stanie w kolejce za pieniądze. Jak u Mebs jest wybieranie niedzielnego dziecka i Michałowa nieumiejętność zagrania kogoś fajnego.
Od współczesnych rówieśników odróżnia go to, że już wypracował sobie filozofię życia kategoryczną i prostą - nie przywiązuj się, nie będziesz cierpiał w momencie utraty. Ze skrupulatnej, zrównoważonej opowieści o codzienności wyłania się wzorzec przetrwania: graj, udawaj. Rysuj kolorowe obrazki z uśmiechniętymi dziećmi (choć woła cię czarna kredka). Nie histeryzuj, żebyś nie wylądował w jednej paczce z "przygłupami". A na wypadek końca świata trzymaj w pobliżu transgalaktyczny statek. Szantaż emocjonalny Autora? O, nie.
Po takim prywatnym końcu świata Michał trafia do kolejnego domu dziecka. Poznaje tam Sylwię, która ze wspaniałą apodyktycznością zarządza zabawę w teatr. Zabawa anarchizuje życie, a scenariusz przedstawienia utkany zostaje akurat z tego, co nurtuje podopiecznych - tym samym teatr spełnia rolę prawdziwie terapeutyczną. I znów podziwiam, jak brawurowo i z rozmachem Szczygielski napisał postać Sylwii, ekscentrycznej kłamczuchy. To jest prawdziwie dojrzały pakt pisarz-czytelnik - robić takie postaci, wobec których bledną szkolne kategorie w rodzaju wzór-antywzór.
Tymczasem dookoła nich rzeczywistość gęstnieje, dorośli szepczą i konspirują - mały czytelnik wie odrobinę więcej od bohaterów. I gdy wewnątrz świata powieści Michał snuje rozważania nad trwałością transparentów z napisem "Solidarność" w porównaniu z emaliowanymi tabliczkami na frontach urzędów, wiemy, jak się potoczyła Historia.
Niby to wiemy, ale wielki jest talent Szczygielskiego, który wciąga małego czytelnika do środka powieści i każe trwać w niepewności co do rozwoju zdarzeń. Dla powieściowego napięcia dobrym zabiegiem jest dwudzielna konstrukcja książki. W pierwszej części opowieść jest drobiazgowa, zrównoważona, szara jak sam PRL, w drugiej napięcie rośnie, pojawia się groteska, patos, duża Historia splata się z małymi - bohaterów.
Zaś PRL to nie jest u Szczygielskiego ani skansen pełen nostalgicznych obrazków, ani horror (mamy słowa-klucze, które odczuje raczej dorosły czytelnik). Jest za to, jak ten sierociniec, miejscem/stanem, w którym do bólu ograniczono możliwość wyboru. Sam stan wojenny to właściwie kilka mocnych, esencjonalnie symbolicznych scen***. Od czytelnika zależy, jak bardzo metaforyczna jest całość powieści i ile sytuacji "grania" z niej wyczyta.
Tym razem kończąc powieść Szczygielskiego czuję wyłącznie głęboką satysfakcję. To nie jest dydaktyczny produkcyjniak, ani konsolacyjny gniot. To pełna celnych obserwacji, znakomicie skonstruowana powieść. Jest w niej to, co u Szczygielskiego od czasu Czarnego młyna cenię: poczucie godności i mocy wpajane dzieciom, przejście od indywidualizmu do gry zespołowej. A wszystko tym językiem brylantowym opowiedziane.
Tutaj rozmawia z nami dziesięcioletni Michał. Przenikliwa refleksyjność i swoisty czarny humor jego opowieści pozwalają oddać realia domu dziecka. Chłopiec oprowadza nas po swojej codzienności. Do bólu regularnej, z porannym wstawaniem do szkoły, posiłkami lubianymi i ble. Przedstawia typologię opiekunów i wychowanków - nazwać, to trochę rozbroić problem. Jest telewizja, a w niej radzieckie filmy (intuicja mówi mu, że kiepskie), jest pan Hermaszewski w kosmosie. Są też rzeczy nadzwyczajne: przygoda z fontanną i ludwikiem, stanie w kolejce za pieniądze. Jak u Mebs jest wybieranie niedzielnego dziecka i Michałowa nieumiejętność zagrania kogoś fajnego.
Od współczesnych rówieśników odróżnia go to, że już wypracował sobie filozofię życia kategoryczną i prostą - nie przywiązuj się, nie będziesz cierpiał w momencie utraty. Ze skrupulatnej, zrównoważonej opowieści o codzienności wyłania się wzorzec przetrwania: graj, udawaj. Rysuj kolorowe obrazki z uśmiechniętymi dziećmi (choć woła cię czarna kredka). Nie histeryzuj, żebyś nie wylądował w jednej paczce z "przygłupami". A na wypadek końca świata trzymaj w pobliżu transgalaktyczny statek. Szantaż emocjonalny Autora? O, nie.
Po takim prywatnym końcu świata Michał trafia do kolejnego domu dziecka. Poznaje tam Sylwię, która ze wspaniałą apodyktycznością zarządza zabawę w teatr. Zabawa anarchizuje życie, a scenariusz przedstawienia utkany zostaje akurat z tego, co nurtuje podopiecznych - tym samym teatr spełnia rolę prawdziwie terapeutyczną. I znów podziwiam, jak brawurowo i z rozmachem Szczygielski napisał postać Sylwii, ekscentrycznej kłamczuchy. To jest prawdziwie dojrzały pakt pisarz-czytelnik - robić takie postaci, wobec których bledną szkolne kategorie w rodzaju wzór-antywzór.
Tymczasem dookoła nich rzeczywistość gęstnieje, dorośli szepczą i konspirują - mały czytelnik wie odrobinę więcej od bohaterów. I gdy wewnątrz świata powieści Michał snuje rozważania nad trwałością transparentów z napisem "Solidarność" w porównaniu z emaliowanymi tabliczkami na frontach urzędów, wiemy, jak się potoczyła Historia.
Niby to wiemy, ale wielki jest talent Szczygielskiego, który wciąga małego czytelnika do środka powieści i każe trwać w niepewności co do rozwoju zdarzeń. Dla powieściowego napięcia dobrym zabiegiem jest dwudzielna konstrukcja książki. W pierwszej części opowieść jest drobiazgowa, zrównoważona, szara jak sam PRL, w drugiej napięcie rośnie, pojawia się groteska, patos, duża Historia splata się z małymi - bohaterów.
Zaś PRL to nie jest u Szczygielskiego ani skansen pełen nostalgicznych obrazków, ani horror (mamy słowa-klucze, które odczuje raczej dorosły czytelnik). Jest za to, jak ten sierociniec, miejscem/stanem, w którym do bólu ograniczono możliwość wyboru. Sam stan wojenny to właściwie kilka mocnych, esencjonalnie symbolicznych scen***. Od czytelnika zależy, jak bardzo metaforyczna jest całość powieści i ile sytuacji "grania" z niej wyczyta.
Tym razem kończąc powieść Szczygielskiego czuję wyłącznie głęboką satysfakcję. To nie jest dydaktyczny produkcyjniak, ani konsolacyjny gniot. To pełna celnych obserwacji, znakomicie skonstruowana powieść. Jest w niej to, co u Szczygielskiego od czasu Czarnego młyna cenię: poczucie godności i mocy wpajane dzieciom, przejście od indywidualizmu do gry zespołowej. A wszystko tym językiem brylantowym opowiedziane.
* Deutscher Jugendliteraturpreis za rok 1984
** a tutaj kłania się Wroniec Dukaja
** a tutaj kłania się Wroniec Dukaja
Polecam również "Ostatnie przedstawienie panny Esterki" Adama Jaromira i Gabrieli Cichowskiej (Media Rodzina). Frapujący paralelizm... Dom dziecka, przedstawienie teatralne, wojna / stan wojenny...
OdpowiedzUsuńo, jak fortunnie, pisałam o tej książce na "Rymsie": http://ryms.pl/ksiazka_szczegoly/2184/ostatnie-przedstawienie-panny-esterki.html
Usuńciepło pozdrawiam!
w przypadku tej książki pomyślałbym, że ten paralelizm to raczej nie fortuna, a czyste wyrachowanie. ale to takie moje osobiste widzimisię... równie ciepło pozdrawiam!
Usuńaaaach, tego rodzaju wyrachowanie! czy coś zmienia fakt, że książka Jaromira oparta jest ściśle na prawdziwych wydarzeniach (dom dziecka-teatr-wojna)?
UsuńIf you want to be original, be ready to be copied.
UsuńNo nie przeczytałam tej recenzji:) Przyszłam tylko powiedzieć, ze książka od dzisiaj u nas i że Marta już zaczytana.. w oczekiwaniu na 3 tom przygód Mai i Ciabci:)
OdpowiedzUsuńO, nie czytaj, nie czytaj, zanim nie napiszesz własnej. A ja też czekam na te fajerwerki, co je pewnie Szczygielski zafunduje :D
UsuńI ciekawam, czy znów finał w stylu deus ex machina:)
UsuńWlasnie nie! Jest konsekwentny, pierwszy raz tak bardzo. Moze budzic watpliwosci lub podobac sie, ale jest czescia calosci. A jak juz przeczytasz, powiedz, pogadamy :)
Usuń57 year-old Research Assistant II Oates Worthy, hailing from Burlington enjoys watching movies like "Snows of Kilimanjaro, The (Neiges du Kilimandjaro, Les)" and Coffee roasting. Took a trip to Shark Bay and drives a Grand Prix. kliknij tutaj teraz
OdpowiedzUsuń