Michael Ende Niekończąca się historia
Gdzieś w zaraniu dzieciństwa, o pierwszym świcie życia jaśniał horyzont od jej łagodnego światła.
Pierwsza moja wizyta w kinie to była Niekończąca się opowieść. W muzycznej TV królował niziutki Limahl z grzywą blond włosów czarno od spodu podpalanych, wyjący - uuuu, neverending stooory! - sentymentalnym falsetem. Czy się podobało? A jakże, ciemność kina uwodzi. Ale znałam już wówczas książkę (pojawiła się u nas w 1986 r., film z 1984, ale w polskich kinach pewnie później). Toteż również dla mnie skończyła się filmowa historia w najciekawszym miejscu. Bo tak naprawdę, doprowadzając historię do tego momentu, Petersen uciął proces dojrzewania Bastiana.
A jak ta duża formatem książka mi się dostała, to całkiem inna historia. O tym, jak niekarne dziecko, przedszkolak, zamiast pójść zbierać liście (mama w urzędzie do późna, autobus do domu ciemnym popołudniem), zawędrowało do biblioteki na tyłach Urzędu Gminy. Pan Michał upierał się, że zapisać nie można, bo za małe. Ale zlitował się w końcu, kiedy dziecko udowodniło, że umie czytać. Przysięgam, to nie zrzynka z Matyldy Dahla, dziecko odkryło skarb. W ogólności - te wszystkie historie. I szczególnie na najniższej półce, wielką książkę z niesłychanymi ilustracjami... Matka nie dała w skórę, choć miała wielką ochotę, bo szukała dziecka na ulicach w tę i wewtę, a ono było jakby to powiedzieć, tuż za plecami (Urzędu Gminy).
A jak ta duża formatem książka mi się dostała, to całkiem inna historia. O tym, jak niekarne dziecko, przedszkolak, zamiast pójść zbierać liście (mama w urzędzie do późna, autobus do domu ciemnym popołudniem), zawędrowało do biblioteki na tyłach Urzędu Gminy. Pan Michał upierał się, że zapisać nie można, bo za małe. Ale zlitował się w końcu, kiedy dziecko udowodniło, że umie czytać. Przysięgam, to nie zrzynka z Matyldy Dahla, dziecko odkryło skarb. W ogólności - te wszystkie historie. I szczególnie na najniższej półce, wielką książkę z niesłychanymi ilustracjami... Matka nie dała w skórę, choć miała wielką ochotę, bo szukała dziecka na ulicach w tę i wewtę, a ono było jakby to powiedzieć, tuż za plecami (Urzędu Gminy).
Przeczytałam ją niedawno bardzo sumiennie (Znak wznowił komplet Michaela Ende*, a nawet go przecenia...). I z całą odpowiedzialnością mówię: Ende jest królem opowieści.
Wydanie, które wypożyczałam namiętnie, to była Nasza Księgarnia, rok 1986, ilustracje Antoniego Boratyńskiego. Krabat, którego pożyczyła najlepsza księgarka na świecie, ten pierwszy, biało-czarny (ilustracje Katarzyny Bajerowicz są czarno-białe :)) ozdobiony był właśnie przez Boratyńskiego. Do "Niekończącej się..." Boratyński zrobił ilustracje niebieskawe, wszystkie są księżycowe, z brązowym wspomnieniem po czerwieni, bez żółtego, zieleni. Dziwaczność i surrealność, kształty niby dokładne i precyzyjne, ale wykrzywione sennie, omaszczone księżycowym światłem. Dużo szczegółów i głębia. Są dla mnie mocno związane z tym tekstem, przez nostalgię, ale i przez swą doskonałość. A przecież z pewnością pod kategorię "ładne" nie podpadają. Ważne: Bastian jest u Boratyńskiego brzydkim chłopcem, pulchnym i nijakim. Filmowym był śliczny Barret Oliver**
Wbrew tytułowi, "Niekończąca się historia" nie ma nieskończonej liczby kartek. Nie jest opasłym tomem. I brak w niej dłużyzn. Od pierwszego zdania, do ostatniego, jest precyzyjna i pełna polotu.
* Wznowiono Niekończącą się historię, Momo, Szkołę czarów i inne opowieści, Kubę Guzika i Maszynistę Łukasza i Kubę Guzika i dziką trzynastkę.
** cudowny we Frankenweenie Tima Burtona :)) Mamą Victora była Shelley Duvall, tak tak, wielkie oczy Wendy Torrance z "Lśnienia" Kubricka! Właśnie się dowiedziałam, że w tym roku Burton zrobił animację ze swego starego filmu aktorskiego: tu.
autor: Michael Ende
tytuł: Nie kończąca się historiailustracje: Antonii Boratyński
Czy Ty przypadkiem nie jesteś jakąś moją zaginioną siostrą, że tak powiem?;)))))))) Co wpis, to jakbym swoje myśli słyszała, tak ładnie w słowa ubrane. A nie marzysz przypadkiem o Aurynie na szyi?:) Myślę, że niepasujacy do klimatu Ende ilustrator może zepsuć całą magię, Boratyński wpasował się idealnie. Zajrzyj też do Momo z ilustracjami Mariana Murawskiego. Mam w domu opowiadania Ende, po niemiecku, niestety od czasów liceum znajomość niemieckiego nieco kuleje, więc jeszcze ich nie odkryłam:)
OdpowiedzUsuńSiostrą porwaną przez złych ludzi i pomazaną sokiem z włoskiego orzecha dla niepoznaki :))Złota Bramo, to naprawdę zastrzyk pozytywności czystej :)
OdpowiedzUsuń"Momo" znam właśnie z ilustracjami Murawskiego. "Momo" od biedy podciągnąć można pod kategorię "urban fantasy", a ilustracje Murawskiego są właśnie rewelacyjne, industrialne: pustkowia, proste, zgeometryzowane kształty, odizolowane pojedyncze obiekty; niepokoiły i zadziwiały mnie w dzieciństwie!
Opowiadania; to to, co Znak zebrał pod tytułem "Szkoła czarów i inne opowieści"?
A nie, to są opowiadania dla dorosłych:) I wciąż sobie obiecuję, że już jutro, już za chwilę, będę mieć czas i wgryzę się w tę prozę, ale czasu brak...:( A zebrało mi się przed chwilą na wspominki, Pan Kleks, TSA, Meluzyna, kino i adapter Bambino:) A właśnie, Nieparyżanko, bajki na winylach posiadasz?:)
OdpowiedzUsuńbajki-grajki? :))
OdpowiedzUsuńTę "Niekończącą się historię" z ilustracjami Boratyńskiego wypatrzyłam w małej podwarszawskiej księgarni, w drodze na weekendowy piknik za miasto. Podobnie "Alicję" Kallaya. Właściwie te dwa zakupy łączą mi się w głowie w jedno. Nie wiem czy były równoczesne. Książki stały na najwyższej półce. Nie chciałam wyjść bez nich.
OdpowiedzUsuń