"Mania czy Ania" Ericha Kastnera

     Jak w baśni o dwunastu miesiącach: z kręgu braci od ogniska wstał Styczeń i zamiast wpuścić na swoje miejsce Lutego, wpuścił brata Marca, powiało dziś wiosną. Pamiętam, jak na lutowym spacerze wiele, wiele lat temu znalazłam pod brązowymi liśćmi połacie fiołkowych pąków. Kwiaty zbierało się wówczas tak, jak Czerwony Kapturek, zachłannie, aż nie mieściły się w dłoni, lekceważąc powinności wobec starego psa, który chciał już wracać do domu (Bettelheim mówił o dominacji zasady przyjemności nad zasadą rzeczywistości u dziecka).
     Zanim powiem cokolwiek o dzisiejszej książce, pierwsze słowa narratora otwierające opowieść: 
Czy znacie Zdrojową Górę? Zdrojową Górę nad Górskim Zdrojem? Nie? Naprawdę? To dziwne. Kogo się tylko zapytać, nikt nie zna Zdrojowej Góry. Możliwe, że Zdrojowa Góra nad Górskim Zdrojem to miejscowość znana właśnie tylko tym ludziom, których się nikt o to nie pyta. Wcale bym się temu nie dziwił. To się zdarza.
Po kilogramach (dziesiątkach kilogramów)* przeczytanych książek dziecięcych nadal zdumiewa mnie zwartość akapitów płynących w sposób niewymuszony i pełen wdzięku w tej historii, która ma już sześćdziesiąt pięć lat. Staroświecka, a jakże nośna kompozycja: na pierwszej stronie plan ogólny - uwagi o dzieciach w ogóle, dalej kadr zacieśnia się obejmując dziewczynki z pewnej kolonii, chwilę później spojrzenie wyławia bohaterkę, zaś na stronie trzeciej już mamy 'trach!"
     Już wyjaśniam: do Zdrojowej Góry na letnie kolonie przyjeżdża żywa i niecierpliwa Ania Palffy z Wiednia. Jakiś czas później na ten sam turnus dojeżdża z Monachium cichutka Mania Korner. Dziewczynki stają przed sobą i - wydaje się, jakby każda z nich stanęła przed lustrem. Różni je fryzura znamionująca temperament, włosy Ani nieujarzmione kręcą się, Mania ma porządnie splecione warkocze. Burza wynikająca z nieoczekiwanego spotkania kończy się deszczem zgody: dziewczynki opowiadają o sobie. Nie są astrologicznymi bliźniaczkami, jak niemądrze wymyśliła opiekunka. Ania mieszka tylko z tatą, Mania tylko z mamusią - a po tych opowieściach każda czuje, że w jej życiu brakuje dokładnie połowy. I tę połowę postanawiają odzyskać. Pewnie wiecie, albo domyślacie się, co zrobią. Nie, nie poślą do domu zdjęcia z kolonii, które zdradzi, co zaszło. Jak mówi Kastner: obie chcą zamienić sukienki, uczesania, kufry, fryzury i egzystencje.
     Ci, którzy nie czytali książki Mania czy Ania Ericha Kastnera, a znają tę opowieść, prawdopodobnie widzieli jedną z jej niezliczonych filmowych adaptacji. Tak, bliźniaczki Olsen to właśnie ta historia. 
     Dzieci, które biorą sprawy w swoje ręce i knują intrygę, żeby naprawić to, co wydaje się im błędem rodziców - czy nie rewolucyjne pod koniec lat czterdziestych dwudziestego wieku? Jeszcze większą rewolucją było przedstawienie w książce dla dzieci przyczyny rozdzielenia Mani i Ani - rozwodu rodziców:
Szanowni mali i więksi czytelnicy i czytelniczki. Zdaje się, że najwyższy już czas, abym wam opowiedział nieco o rodzicach Mani i Ani, przede wszystkim zaś o tym, jak doszło do ich rozwodu. Gdyby w tym miejscu książki ktoś z dorosłych spojrzał wam przez ramię i zawołał: "Co to za człowiek! Jak on, na Boga, może opowiadać dzieciom takie rzeczy!" - wtedy przeczytajcie mu, proszę, co następuje (...)
Bulwersujące! Czyżby narrator zawierał z dziećmi pakt przeciwko dorosłym? 
 (...) powiedzcie mu ode mnie, że na świecie istnieje bardzo dużo rozwiedzionych rodziców i bardzo dużo dzieci, które przez to cierpią. I jest bardzo dużo innych dzieci, które dlatego cierpią, że rodzice się nie rozwiedli. Jeśli się jednak pozwala, aby dzieci z tego powodu cierpiały, to jest rzeczą nazbyt subtelną i poza tym niesłuszną - nie rozmawiać z nimi o tych sprawach jasno i zrozumiale. 
     Jak woła we śnie Mani ojciec przepiłowując łóżko, na którym siedzą zdrętwiałe ze strachu bliźniaczki: rodzicom wszystko wolno! Ta książka wówczas - to same rewolucje! Weźmy rodziców. Kastner w eleganckich, taktownych słowach rysuje ich portrety: pani Marianna Korner, redaktorka techniczna w dużej monachijskiej gazecie, jest kobietką samowystarczalną. Pracując ciężko utrzymuje siebie i córeczkę, nie musi też przypieczętowywać istotności swej egzystencji związkiem z mężczyzną. Jest sama, bo niejaki pan Palffy spustoszył jej serce. Zaś Mania... rozsądna Maria to mała gosposia mamusi i zdolna kucharka w jednym.
     Pan Palffy, przystojny kapelmistrz wiedeńskiej orkiestry, popełnił kilka lat wcześniej "błąd mieszczański" i skrępował się kajdanami małżeństwa. A kapelmistrz, który jest do tego i kompozytorem, musi mieć przestrzeń dla siebie... Teraz żyje kawalerskim życiem, psując niemożebnie swą małą Anię, oprowadzając ją po restauracjach, samemu będąc psutym przez śliczne śpiewaczki operowe i niejaką Irenę Gerlach, która jest zazdrosna jak macocha w Królewnie Śnieżce. Och, ironisto Kastnerze!
     Każda z dziewczynek zobaczy życie, jakiego jej brakowało, a jednak spojrzy też na świat tej drugiej krytycznym okiem. Ania (jako Mania) uświadomi matce, jak bardzo poważna i nad wiek odpowiedzialna była dotąd jej córeczka, jak brakło jej beztroski. Zaś Mania w skórze Ani zaprowadzi rodzinny ład w życiu tatusia. A rodzice pod wpływem dzieci sami zaczną się zmieniać - wywrotowe treści!
     Napięcie wspinać się będzie jak droga do Garmisch. Kastner potrafi sprawić, że wstrzymujemy oddech z napięcia. Mimo trudnego tematu i wielkiego ładunku emocji opowieść skrzy się od dowcipu. A złośliwiec Kastner bezlitośnie szydził będzie z nauczycielek, gospoś i wszystkich dorosłych, którzy rozstawiają dzieci po kątach, odmawiając im prawa do uczuć, przekonań, ocen.
      Mój egzemplarz pochodzi z akcji czytelniczej wymiany książek. Ciekawostka: poniższa ilustracja pochodzi z wydania Naszej Księgarni z 1956 roku. Przedstawia górską drogę, którą szły na wycieczce mama i Mania-Ania. Na tym rysunku droga jest pusta. W innym wydaniu Mani czy Ani znajduje się identyczna ilustracja Ireny Kuczborskiej, tyle że na górskiej drodze widać postaci mamy i córeczki (wstawię zdjęcie, kiedy je odnajdę). 
Polecam Kastnera nie przez nostalgię - akurat z tą książką nie wiąże się wiele wspomnień. To przykład kapitalnej literackiej roboty. 
A i na Michałka z pudełka od zapałek przyjdzie wkrótce czas.  




 * to nie samochwalstwo, to zdziwienie, jak rzadko w literaturze dziecięcej trafia się coś, co ląduje na półce pamięci


autor: Erich Kastner
tytuł: Mania czy Ania
przekład: Leonia Gradstein, Janina Gillowa 
ilustracje: Irena Kuczborska
wydawnictwo: Nasza Księgarnia
rok wydania: 1956

Komentarze

  1. Po prostu muszę to znaleźć i przeczytac
    i to znowu przez Ciebie Nieparyzanko Irlandzka :))
    nigdy ciebie nie dogonię w odnajdywaniu przeszłości

    a tak na marginesie
    Powiedz, dlaczego kiedyś książki były a teraz nie są książkami
    czy to tylko odurzenie moje przeszłością stron
    czy papier był inny
    czy po prostu było ich mniej i przez to są skarbami utraconymi acz zachowanymi w pamięci w zapachu w barwie i szeleście

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może teraz jest za dużo - wszystkiego? Także i ksiazek? A moze już utracilismy dzieciństwo?

      Usuń
    2. Książek jest dużo, ale wedle mnie to nie szkodzi, z nich można wybierać. A dzieciństwo - w jakim sensie tracone? Dziś pochylamy się nad dzieckiem bardziej niż kiedykolwiek, badamy fenomen dzieciństwa, zastanawiamy się nad koncepcjami wychowawczymi, przede wszystkim pokazujemy rodzicom, że oni także mogą i muszą się uczyć wychowywania dzieci...

      Usuń
  2. Jestem pewna, że akurat tę powieść cenię ze względów innych, niż sentymentalne. Jest kawałkiem dobrej, literackiej roboty. Wiesz, zastanawiam się, kto po nas zostanie. Jacy pisarze ocaleją i za czterdzieści-pięćdziesiąt lat będą czytani nie jako ciekawostka dla literaturoznawców, tylko jako książki, jak Kastner, ocalające...
    Oczywiście, skarby dzieciństwa są najcenniejsze ze względu na nostalgię, choć akurat Muminki są według mnie ciut lepsze od Profesora soczewki ;))

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Grzechy dzieciństwa - "Opowieść o Cebulku" Gianni Rodari

RYŚ MIASTA Katarzyny Wasilkowskiej / DROBIAZGI TAKIE JAK TE Clare Keegan

Juliusz, Joanna, Zygmunt, czyli jak mszczą się poeci