KSIĘGA POTWORÓW Michała Rusinka i Daniela de Latour

   
 Krwiożerczy bywa Ork,
Ale tylko we wtork.
A w środ., czwart., pon., sob., piąt.?
Ależ skąd!


      Wiele lat temu, w czasach gęstych od zachwytu, przeczytałam Księgę istot zmyślonych Borgesa, a później nabożną kontynuację Zoologię fantastyczną uzupełnioną Jana Gondowicza. Świetny wydał mi się pomysł zbierania istot mitycznych i baśniowych, czyli wywiedzionych nie z natury, a z wyobraźni. I to z całkowitą powagą, naukową precyzją i z odwołaniem do tekstów źródłowych.
      Literatura dla dzieci odbija tę dorosłą: Michał Rusinek i Daniel de Latour spotkali się w Księdze potworów, żeby opowiedzieć dzieciom o stworach baśniowych i mitologicznych, strasznych trochę, zabawnych czasem. Też ułożyli je schludnie wedle alfabetu. Rusinek stworzył figlarnie erudycyjne wierszyki, de Latour dopełnił figle obrazem, przy czym sympatyczną typografię, skład i łamanie książka zawdzięcza Marzce Dobrowolskiej.



     Rusinek wcieleń ma kilka. Jest naukowcem, tłumaczem, pisarzem, biografem (Szymborskiej), a wreszcie poetą piszącym dla dzieci. Jako tłumacz anglojęzycznej literatury dziecięcej czasem nadmiernie komplikuje. Bywa świetny przekładając wiersze Milnego. Bywa "mniej zdarny" tłumacząc Julię Donaldson. Zaryzykowałabym, że to nie różnice języków, a twórcza osobowość każe mu odciskać silne autorskie piętno na tłumaczonych tekstach. Ale kiedy bawi się polszczyzną, jest w swoim żywiole.



     W trzydziestu utworach z Księgi potworów Rusinek w humorystyczny sposób stara się złapać "sedno" potwornych istot: Syreny, Krakena, Goblina i Gnoma, Trolla, Nibelunga (???), egzotycznej Kikimory i innych. Jest trochę o pochodzeniu, trochę o historii, chwyta stwory w działaniu i we współczesnym kontekście, często zwodzi czytelnika.* A przede wszystkim łapie stwory w sidła języka. One z wyobraźni wypełzły, w języku zamieszkały i język stara się je wysłowić, czasem się przy tym plącząc, co oddaje niepewność co do natury i zamiarów. Podobają mi się te zabawy lingwistyczne, bo nie dość, że bawią, to jeszcze pozwalają przeczuć, że językowi można się (trochę filozoficznie przecież) przyglądać.**
     A humor? Łajdacki, czasem lekko zahaczający o dorosłość, a przy tym w kulturalne słowa ujęty. Do słuchania i do oglądania - bo często koncept dotyczy samej budowy wierszyka. Taki Kraken na przykład, pisany rozlewnym czternastogłoskowcem, który rozpędza się i buja szeroko i swobodnie... aż przez cztery wersy. I koniec wierszyka. Albo śpiewanie przez cały wierszyk na jednej nucie, czyli na jednym rymie, aż do dwóch ostatnich linijek.



     Zabawom dzielnie pomagają de Latour i Marzka Dobrowolska. De Latour daje szkaradzeństwom postać i energetyczne kolory. Z charakterystyczną dla siebie zaborczością zagarnia książkę: obrazki wychodzą z ram, przełażą na kolejne strony, są postaci, ornamenty, scenki. Poszczególne pomysły dowcipne, charakterystyczna cienka kreska daje każdej postaci naprawdę niezły wyraz i znać, że się ilustrator nad każdą z postaci namyślił (Rusałki mogłyby być nieco bardziej diaboliczne). Całość jest jednak nieco męcząca, przydałyby się wakaty dla rozładowania tłoku i nieco większy format książki, zwłaszcza, że do figlarnych wierszy i pierzastych szczegółów de Latoura dochodzi fantazyjne połamanie tekstu, który faluje, rozłazi się i ucieka na kolejne strony. Trochę żal, że tego bogactwa nie rozmieszczono racjonalniej...
     Ze względu na te wizualne fantazje i rusinkowe pomysły warto dać książkę komuś, kto czyta już samodzielnie i doceni, ekhem, architekturę wiersza. Ale do głośnego czytania, kiedy dziecię tylko słucha, też się nada.  

Gnom
Ma naturę złom
(a poprawnie: złą).
Przez istotę tą
(a poprawnie: tę)
z przerażenia drżę,
bo choć mała jest,
umie kopnąć fest!


*  dlatego na końcu mamy objaśnienia Magdaleny Chorębały i Karoliny Przybysławskiej, hm, hm, erudycyjne, bo nawiązujące do dziecięcej literatury, filmów i i gier komputerowych.
** znam młodego człowieka lat osiem i pół, który niedawno odkrył, czym są formanty i teraz czasem analizuje wyrazy i formułuje gramatykę opisową

Komentarze

  1. Mieliśmy ostatnio dłuższy romans z "Wierszykami rodzinnymi". Sadzonka nie mogła się oderwać. Dowcip i lekkość - taki powinien być Rusinek w każdym wydaniu. Za takie wiersze go lubię.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja tez lubie Rusinka poetę i, co ważniejsze, lubi go ten kawaler od gramatyki opisowej ;) Wierszyki domowe czytał sam z siebie, zaśmiewając sie.

      Usuń
  2. Lubię stworzenia niesamowite :) A pamiętasz "Skrzaty"? Tam to dopiero było naukowe podejście do wyimaginowanego! :) A z rusinkowych rymów bezwzględnie wygrał u nas początek wiersza o Chimerze. Znak czasów :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, kiedyś już pisałam o "Skrzatach" w kontekście Bożego Narodzenia, bo, tak osobistym zajeżdżając, w jeden smutny dla mnie rok potrafiły naprawdę poprawić humor. Tak się złożyło, że w krótkim czasie przedświątecznym wzbogaciłam się o "Animulę Blandulę" Kuciak i na dokładkę dwa "Bestiariusze słowiańskie" z rzeczy raczej dorosłych lub mniej dziecięcych :D

      Usuń
    2. Ale to o Chimerze wyrażało stosunek do książki, czy do straszydeł? :) czy może chodziło o chimery - fochy? :)

      Usuń
    3. To był zwyczajny zaciesz z połączenia mitycznej chimery ze społecznościówkami. Zaraz w ruch poszły przeróbki, np.: Źle się mówi o pewnej lamie, na fejsie i instagramie i inne takie :)

      Usuń
    4. Bombowo :) ja jeszcze usłyszałam, że rusinek z obrazka wygląda tak, jakby planował zabrudzić komuś parapet

      Usuń
    5. Aż się przyjrzę po powrocie do domu :D

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Grzechy dzieciństwa - "Opowieść o Cebulku" Gianni Rodari

Juliusz, Joanna, Zygmunt, czyli jak mszczą się poeci

Dziesięć książek na Dzień Dziecka