Serce to samotny myśliwy
C.d. tego
Akcja powieści Carson McCullers rozgrywa się w ciągu roku, od lata 1938 roku do przełomu lata i jesieni 1939 w małym miasteczku na południu Stanów.
Z biegiem czasu Antonapoulos zaczął popadać w kłopoty. Był upośledzony umysłowo, zdarzały mu się ataki szału, drobne kradzieże. Kuzyn oddał go więc do zakładu dla umysłowo chorych. Singer nie mógł znieść samotności w pokoiku, który przypominał mu o jedynej bliskiej osobie, więc przeprowadził się do pensjonatu prowadzonego przez państwa Kellych.
Od tego momentu pisarka prowadzi równolegle kilka opowieści, wynajdując dla każdej z postaci osobny sposób opisu. I ta równoległość historii, konstrukcyjnie odbijająca samotność bohaterów sprawia, że czytelnik zaczyna czekać na punkty przecięcia losów.
Jest opowieść o Mick, czternastolatce z wielodzietnego domu Kellych. Mick dojrzewa. Wypełnia ją dziecięcy bezprzedmiotowy zachwyt, równie często popada w rozdrażnienie. W domu nie ma dla niej miejsca. Dosłownie - bo lokatorzy zabierają domownikom ich przestrzeń. I niedosłownie - bo Mick urodziła się z chęciami nie na miarę tego miasteczka i możliwości swojej rodziny - uwielbia muzykę. Muzyka u McCullers symbolizuje rzecz zarazem wzniosłą i bezgranicznie niepotrzebną, zbytek, na który dziewczynka z tej klasy społecznej nie może sobie pozwolić. Zamiast symfonii - radio. Ale ono, mimo że to tylko cień muzyki, jaką Mick nosi w sobie, daje radość.
Zamiast uczyć się, Mick musi pójść do pracy. Ofiara, którą rodzina przyjmie z wdzięcznością, a która później zamieni się w oczywistość - i nie będzie powrotu. Czternastolatka, od niedawna po swym pierwszym razie, wciąż bardzo w dzieciństwie, patrzy na swe nogi w pończochach z pospuszczanymi oczkami, których jeszcze nie umie nosić - subtelna brutalność McCullers zapiera dech. Te symbole przejścia z dziewczęcości do kobiecości, jakim są gniotące się jedwabne sukienki i pończochy, są nielubiane, niechciane. I nie jest to przecież tylko trening kobiecości. Przeciwnie - za pończochami pośpiesznie postępują dorosłe zobowiązania.
Jest Biff Brannon, właściciel gospody. Żyje z żoną Alice. Alice umiera. Biff nie wie, czy tęskni, ale po śmierci żony zaczyna celebrować różne rzeczy z nią związane. Biff jest daleki od bycia komunistą, ale stara się być przyzwoitym człowiekiem. Nie winduje cen, wspomaga nędzarza. Jego postać McCullers rysuje oszczędnie, pokazując raczej działania, niż motywacje. Dziesiątki drobnych, nawykowych czynności ratujących od rozpaczy. Szczypta bezcelowego piękna - układanie kwiatów w wazonie.
Jake Blount. Niepokojąca postać wędrownego pracownika, który przenosi się z miasta do miasta, bo wszędzie pakuje się w kłopoty. Jake jest komunistą, ale czerpiącym ze źródła - z książek Marksa. Dla Blounta oczywiste jest, że ludzie, uświadomiwszy sobie niesprawiedliwość stosunków społecznych, siłą samej wiedzy będą w stanie zmienić rzeczywistość. Wiedza nieskutkująca działaniem - jedno z najgorszych rozczarowań. Blount jest obłąkany i jest pijakiem. Niezakorzeniony nigdzie, nikomu nie jest bliski. Choć jego ewangelia jest posłaniem solidarności między ludźmi, Blount nie potrafi zjednać nikogo. Mimo że ma rację, nikt go nie słucha.
Wreszcie gruźlik doktor Copeland. Wykształcony Murzyn, który wciąż jest tylko lekarzem czarnych. Mężczyzna z wyboru poróżniony z całym światem, jakby tylko bycie w stanie sporu gwarantowało gotowość do działania. Copeland nie jest w stanie pogodzić się z faktem, że jego rodzina zaprzepaściła pokładane w niej nadzieje: dzieci radzą sobie "jakoś", zamiast walczyć o poprawę losu swojej rasy.
Akcja powieści Carson McCullers rozgrywa się w ciągu roku, od lata 1938 roku do przełomu lata i jesieni 1939 w małym miasteczku na południu Stanów.
Lato było tam długie, a miesiące zimowych chłodów krótkie. Prawie zawsze z olśniewająco lazurowego, niezmąconego nieba słońce słało na ziemię oślepiające, rozpustnie jasne promienie (...) Zimy bywały różne, ale lata zawsze upalne. Miasto było dość duże. Na głównej ulicy było kilkanaście budynków jedno- i dwupiętrowych, w których mieściły się sklepy i biura. Największymi jednak budowlami w mieście były fabryki tkanin bawełnianych zatrudniające spory procent ludności. Fabryki rozwijały się pomyślnie, ale robotnicy klepali biedę.
O wielkim świecie wiemy co nieco; na początku bohaterowie rozmawiają o polityce appeasementu, na ostatnich stronach powieści gdzieś na końcu świata, w Polsce, wybucha druga wojna światowa. Duże wydarzenia są tylko odległym tłem dla zdarzeń powieściowych*.
W mieście żyło dwóch głuchoniemych, którzy się nigdy nie rozstawali. John Singer, samotny trzydziestoletni grawer i Spiros Antonapoulos pracujący w sklepie spożywczym swego kuzyna. Mieszkali razem, razem jedli posiłki, chodzili na spacery. Singer umiał czytać, pisać i znał język migowy. Grek potrafił pokazać zaledwie kilka słów. Singer był ujmujący. Skrupulatny, schludny, taktowny. Zapytujemy się, dlaczego obdarzył uczuciem tępego, łakomego Spirosa. Czy z takiego samego względu, dla którego on był tak atrakcyjnym towarzyszem dla czwórki, o której powiem poniżej? Czy był to rodzaj egoizmu, nieporozumienia, idealizacji, która świadczy o duchowej niedojrzałości? Z biegiem czasu Antonapoulos zaczął popadać w kłopoty. Był upośledzony umysłowo, zdarzały mu się ataki szału, drobne kradzieże. Kuzyn oddał go więc do zakładu dla umysłowo chorych. Singer nie mógł znieść samotności w pokoiku, który przypominał mu o jedynej bliskiej osobie, więc przeprowadził się do pensjonatu prowadzonego przez państwa Kellych.
Od tego momentu pisarka prowadzi równolegle kilka opowieści, wynajdując dla każdej z postaci osobny sposób opisu. I ta równoległość historii, konstrukcyjnie odbijająca samotność bohaterów sprawia, że czytelnik zaczyna czekać na punkty przecięcia losów.
Jest opowieść o Mick, czternastolatce z wielodzietnego domu Kellych. Mick dojrzewa. Wypełnia ją dziecięcy bezprzedmiotowy zachwyt, równie często popada w rozdrażnienie. W domu nie ma dla niej miejsca. Dosłownie - bo lokatorzy zabierają domownikom ich przestrzeń. I niedosłownie - bo Mick urodziła się z chęciami nie na miarę tego miasteczka i możliwości swojej rodziny - uwielbia muzykę. Muzyka u McCullers symbolizuje rzecz zarazem wzniosłą i bezgranicznie niepotrzebną, zbytek, na który dziewczynka z tej klasy społecznej nie może sobie pozwolić. Zamiast symfonii - radio. Ale ono, mimo że to tylko cień muzyki, jaką Mick nosi w sobie, daje radość.
Zamiast uczyć się, Mick musi pójść do pracy. Ofiara, którą rodzina przyjmie z wdzięcznością, a która później zamieni się w oczywistość - i nie będzie powrotu. Czternastolatka, od niedawna po swym pierwszym razie, wciąż bardzo w dzieciństwie, patrzy na swe nogi w pończochach z pospuszczanymi oczkami, których jeszcze nie umie nosić - subtelna brutalność McCullers zapiera dech. Te symbole przejścia z dziewczęcości do kobiecości, jakim są gniotące się jedwabne sukienki i pończochy, są nielubiane, niechciane. I nie jest to przecież tylko trening kobiecości. Przeciwnie - za pończochami pośpiesznie postępują dorosłe zobowiązania.
Jest Biff Brannon, właściciel gospody. Żyje z żoną Alice. Alice umiera. Biff nie wie, czy tęskni, ale po śmierci żony zaczyna celebrować różne rzeczy z nią związane. Biff jest daleki od bycia komunistą, ale stara się być przyzwoitym człowiekiem. Nie winduje cen, wspomaga nędzarza. Jego postać McCullers rysuje oszczędnie, pokazując raczej działania, niż motywacje. Dziesiątki drobnych, nawykowych czynności ratujących od rozpaczy. Szczypta bezcelowego piękna - układanie kwiatów w wazonie.
Jake Blount. Niepokojąca postać wędrownego pracownika, który przenosi się z miasta do miasta, bo wszędzie pakuje się w kłopoty. Jake jest komunistą, ale czerpiącym ze źródła - z książek Marksa. Dla Blounta oczywiste jest, że ludzie, uświadomiwszy sobie niesprawiedliwość stosunków społecznych, siłą samej wiedzy będą w stanie zmienić rzeczywistość. Wiedza nieskutkująca działaniem - jedno z najgorszych rozczarowań. Blount jest obłąkany i jest pijakiem. Niezakorzeniony nigdzie, nikomu nie jest bliski. Choć jego ewangelia jest posłaniem solidarności między ludźmi, Blount nie potrafi zjednać nikogo. Mimo że ma rację, nikt go nie słucha.
Wreszcie gruźlik doktor Copeland. Wykształcony Murzyn, który wciąż jest tylko lekarzem czarnych. Mężczyzna z wyboru poróżniony z całym światem, jakby tylko bycie w stanie sporu gwarantowało gotowość do działania. Copeland nie jest w stanie pogodzić się z faktem, że jego rodzina zaprzepaściła pokładane w niej nadzieje: dzieci radzą sobie "jakoś", zamiast walczyć o poprawę losu swojej rasy.
Przyciąga ich Singer. Głuchoniemy, który kupuje swoim znajomym radio. Singer nie szuka żadnego z nich. Za to oni wszyscy chcą czegoś od niego. Czy to przyjaźń, skoro nie ma wymiany, skoro oni mówią do niego, a on im nie odpowiada, za to sam tęskni za Spirosem-naczyniem, w które wlewa swoje opowieści? Samotność jest głodem ducha, który dotyka wszystkich w tej powieści. W świecie McCullers nie ma zaspokojenia i wzajemności. Jest niepokój. A później przeczucie czegoś gorszego - apatii. Społeczne to czy egzystencjalne? McCullers nie daje nadziei: takie i takie.
Bieda otępia ludzi, mówi pisarka. Poczucie winy i pretensje nawarstwiają się, oddalając bohaterów od siebie. Zdumiał mnie fakt, że tak młodziutka dziewczyna zauważyła moment, kiedy rodzą się kłopoty, początkowo niewielkie, ale emocjonalnie pustoszące. Ludzie, którzy gromadzą się wokół Singera, reprezentują różne typy problemów Ameryki lat trzydziestych - to jest jednocześnie syntetyczne i schematyczne. Najbardziej wyostrza się kwestia czarnoskórych i ludzi na skraju nędzy.
Sylwetki wyrastają z określonego tła; jednak choć ludzie zamknięci są w kondycji swojej grupy, jest to w jakiejś mierze opowieść o egzystencjalnej niemożności spotkania. Bohaterowie pragną go, a jednocześnie pełni są oczekiwań, lęków i zahamowań. Wszyscy otwierają się przed Johnem, ale nikt z nich nie zauważa, że Singer pozostaje daleko od nich. Ich uwielbienie oddala ich od głuchoniemego, zamkniętego w świecie niewyrażonych uczuć. Siła ekspresji McCullers i zarazem niesłychana subtelność: pisze o mowie rąk Singera, której nie pojmują ani słyszący ani przygłupi Spiros.
Zastanawiam się, jak dwudziestodwulatka mogła stworzyć książkę tak przerażająco smutną i jednocześnie tak dojrzałą. Wniknąć w męskie przekwitanie i przegrany los. Dotknąć starzenia się kobiet. Wspaniale uchwycić euforyczną młodość. I jednocześnie mieć odwagę zapisania goryczy, gdy ucieka coś ważnego. Ucieka dosłownie - bo pewnych rzeczy bohaterowie spełnić nie są w stanie przez konkretne okoliczności, a jednocześnie z życia Mick i innych dzieci pomału wysącza się metafizyczny zachwyt. W trakcie lektury zapytujemy się, czy lepiej żyć jak Mick, z wyostrzoną wrażliwością, która potęguje koniec cudowności, zjadanej przez biedę, czy jak bohaterowie będący tłem, żyć bez zachwytów i bez aspiracji.
Bieda otępia ludzi, mówi pisarka. Poczucie winy i pretensje nawarstwiają się, oddalając bohaterów od siebie. Zdumiał mnie fakt, że tak młodziutka dziewczyna zauważyła moment, kiedy rodzą się kłopoty, początkowo niewielkie, ale emocjonalnie pustoszące. Ludzie, którzy gromadzą się wokół Singera, reprezentują różne typy problemów Ameryki lat trzydziestych - to jest jednocześnie syntetyczne i schematyczne. Najbardziej wyostrza się kwestia czarnoskórych i ludzi na skraju nędzy.
Sylwetki wyrastają z określonego tła; jednak choć ludzie zamknięci są w kondycji swojej grupy, jest to w jakiejś mierze opowieść o egzystencjalnej niemożności spotkania. Bohaterowie pragną go, a jednocześnie pełni są oczekiwań, lęków i zahamowań. Wszyscy otwierają się przed Johnem, ale nikt z nich nie zauważa, że Singer pozostaje daleko od nich. Ich uwielbienie oddala ich od głuchoniemego, zamkniętego w świecie niewyrażonych uczuć. Siła ekspresji McCullers i zarazem niesłychana subtelność: pisze o mowie rąk Singera, której nie pojmują ani słyszący ani przygłupi Spiros.
Zastanawiam się, jak dwudziestodwulatka mogła stworzyć książkę tak przerażająco smutną i jednocześnie tak dojrzałą. Wniknąć w męskie przekwitanie i przegrany los. Dotknąć starzenia się kobiet. Wspaniale uchwycić euforyczną młodość. I jednocześnie mieć odwagę zapisania goryczy, gdy ucieka coś ważnego. Ucieka dosłownie - bo pewnych rzeczy bohaterowie spełnić nie są w stanie przez konkretne okoliczności, a jednocześnie z życia Mick i innych dzieci pomału wysącza się metafizyczny zachwyt. W trakcie lektury zapytujemy się, czy lepiej żyć jak Mick, z wyostrzoną wrażliwością, która potęguje koniec cudowności, zjadanej przez biedę, czy jak bohaterowie będący tłem, żyć bez zachwytów i bez aspiracji.
Postać Singera, obsesyjnie poszukiwanego przyjaciela, jest jedną z moich ulubionych. Uosabia to, co idealne, co się nie pozwala się pochwycić: fantom idealnej bliskości. Jest napisany tak dobrze, że w końcu zaczyna się tęsknić za nim, jak tęsknią bohaterowie - bo i czytelnikowi Singer w jakiś niezwykły sposób wymyka się. To jedna z najpiękniejszych powieści o nie-porozumieniu, pełna polotu i rozdrażnienia. Nie daje nadziei, ale jej poszczególne fragmenty nasycone są osobliwym pięknem. Drobne, boleśnie precyzyjne obserwacje wstrząsają. Język przekładu (tłumaczenie Janiny Olędzkiej)
zestarzał się trochę, ale nie na tyle, żeby oddalić tę powieść od
czytelnika, czy choćby utrudnić jej odbiór.
* Osobliwa wrażliwość - dobrze dziś jej nią zdziwić: to, co Hitler robi z Żydami, jest nie do pomyślenia, natomiast krzywda wyrządzana czarnoskórym nie tylko jest do pomyślenia, ale jest powszechna*. Nawet jeśli nie w postaci praktyk ku-klux-klanu, to codziennych upokorzeń. Biały nędzarz wciąż ma więcej praw, niż czarnoskóry (Copeland i Blount wiodą o to spór). W pewnym momencie czarnoskóry doktor Copeland mówi do komunisty Blounta, że zaplanował zgromadzić tysiąc czarnoskórych i pomaszerować na Waszyngton. W rzeczywistości dopiero dwadzieścia cztery lata później Martin Luther King marszem na stolicę zmieni los Murzynów. Nawiasem mówiąc czytałam teraz Jenny Erskine Caldwella i tam w miasteczku na Południu palą dom kobiety za to, że pozwoliła u siebie zamieszkać dziewczynie, co do której istnieje podejrzenie, że ma domieszkę krwi innej, niż biała...
autor: Carson McCullers
tytuł: Serce to samotny myśliwy
seria: Nike
przekład: Zofia Olędzka
wydawnictwo: Czytelnik
rok wydania: 1964
O! Ja pamiętam dość dobrze tę opowieść, ale jako film. Oglądałem go pierwszy raz w dzieciństwie, miałem pewnie 7, 8 lat. Zrobił na mnie bardzo mocne wrażenie. Ten związek Johna i Spirosa, tak jak z filmu go widziałem, był chyba w pewnym sensie związkiem ojcowsko-synowskim, gdzie miłość jest odpowiedzialna i bezwarunkowa.
OdpowiedzUsuńNawet chyba do dziś nie wiedziałem, że scenariusz jest na podstawie książki. Dzięki :)
Też widziałam ten film jako dziecko, też wywarł wielkie wrażenie (polubiłam dzięki niemu Alana Arkina!) Z tego, co pamiętam, w filmie Singer i Mick nawiązują przyjaźń, w książce relacja przedstawiona jest nieco inaczej. Spotkałam się z opiniami, że film zupełnie "nie odpowiada" książce, nie tyle nie jest jej wierny fabularnie, co nie przekazuje dramatyzmu powieści. Musiałabym odświeżyć go sobie :)
UsuńProszę bardzo :)