Byłam dzieckiem wszystkożernym i nie objętym rodzinną książkową cenzurą. Czytałam powieści produkcyjne, ciesząc się tryskającą z nich siłą i radością życia. Zmagania Aleksego Mariesjewa, pełznącego przez tajgę po zestrzeleniu samolotu przyjmowałam z tym samym zachwytem, co zacięty wysiłek polarników od Centkiewiczów i żywot Robinsona Kruzoe. W bibliotece znalazłam produkcyjniak Iwana Wasilenki Gwiazdeczka, o rywalizacji praktykantów ze szkoły zawodowej w wytaczaniu pewnej określonej części (do kombajnu bodajże). Dziecięcy słownik wzbogacił się wówczas o warkliwe słowo "tokarka", pamiętam też "proszek szmerglowy" do czyszczenia korby. W tej książce zaloty, zarówno dla dziewcząt, jak i dla chłopców, były na drugim miejscu za szlachetnym współzawodnictwem pracy. Zdziwicie się: na jednej z aukcji allegro Gwiazdeczka stoi po 100 złotych jak obszył. Fiu fiu, towarzysze. Socrealizm droższy niż kawior! Ach te estetyczne grzechy dzieciństwa!...
Dziś będzie poetycko i nie dziecięco, tylko dorośle. I niewesoło. Mężczyzna, który napisał wiersz, dla tej kobiety uczuciowo właściwie się nie liczył. Pewnie boleśnie dotknęło go, że był dla niej zawalidrogą, amantem od siedmiu boleści, kimś, kogo kokietuje się z braku lepszego obiektu i żeby nie wyjść z wprawy, podczas gdy tamtych dwoje, najmocniej przez niego ukochanych, od razu znalazło wspólny język. Bo najpierw Joannę Bobrową jej mężowi odbił najbliższy przyjaciel Juliusza, Zygmunt Krasiński. Odbił, po czym na rozkaz ojca porzucił, ale zanim porzucił, żył z nią pełnią życia, jak miał w zwyczaju, dedykował utwory, opisywał w listach. Cóż, oboje mieli wprawę w romansowaniu, poruszając się w żywiole miłości jak ryby w wodzie. Z kolei Juliuszowi kobiety najczęściej odbijano. Natomiast te, które za łatwo mu przychodziły, czyjeś córki na wydaniu, przyzwoite panny, umiarkowanie bystre i bogate, on lekceważył, jak wiemy, nigdy rodzin...
Mamy książkową klęskę urodzaju, ale nie potrafimy do czytania przekonać nieprzekonanych. Żyjemy na marketingowym haju, ale o to, czym jest dobra książka dziecięca/młodzieżowa, wciąż spiera się wąziutkie grono specjalistów. Język i kryteria krytyki nigdy się na dobre nie wykształciły, a już zastąpił je język promocji. Szczycimy się zauważalnością w Bolonii, a wielu wydawców wciąż oszczędza na procesie tworzenia książki i skraca go do niemożliwości, eliminując redakcję. Młodzież czyta, no owszem, ale nie to, co wybierają im dorośli (drażnią mnie protekcjonalne określenia "pizgacze" i "moneciary") Papier co prawda nie znikł, jak wieszczył Łukasz Gołębiewski, za to znikają sprzedawcy papieru - księgarze kameralni. Ech... Na szczęście żyję w bańce, w której książki "schodzą" w najmilszy możliwy sposób. Pohuczałam jak puszczyk, teraz będą tytuły, równiutka dyszka. Wyszukane, wyczekane i takie, co przyszły do mnie przypadkiem i zaskoczyły... oj, jak miło! Od zaws...
niewesola piosenka o zimie
OdpowiedzUsuńpoetycko rozrywajaca
Yazoo - How Winter Kills
:))