Książka wszystkich rzeczy jeszcze raz

      W internecie leciutko zawrzało za sprawą Książki wszystkich rzeczy Guusa Kuijera (recenzja tutaj ). Zawrzało i dobrze, bo dyskusja poszła w kilku ciekawych kierunkach
     Pierwszy kierunek: dla kogo właściwie przeznaczona jest ta książka? Czy to opowieść dla dzieci, czy też dla dorosłych o dzieciach? Taka, która ma im na przykład uzmysłowić, co duzi są w stanie zrobić dziecku. Taka, która jest próbą zajrzenia do głowy dziecka. 
     Drugi: czy tak smutne rzeczy, jak bicie dziecka i jego matki należy pokazywać dzieciom. A jeżeli tak, to jak to robić i ile lat ma mieć dziecko - odbiorca tej historii. Odpowiedzi blogerek-mam: przeczytać książkę przed dzieckiem i starannie przygotować się do rozmowy. 
    Trzeci wątek dyskusji: czy to książka antyreligijna, bądź krytykująca religię, przedstawiająca Boga w sposób pozbawiony szacunku? Przecież pokazuje rodzinę, w której dzieją się rzeczy straszne, na dodatek dzieją się w obecności określonego światopoglądu. Jeśli tak, to co z nią zrobić w naszej rzeczywistości - potraktować jako manipulację? Według jednej z recenzujących Kuijera blogerek, nieuprawnione jest tworzenie książkowej rzeczywistości, w której w tak drastyczny sposób wiąże się przemoc w rodzinie i religię. To nadużycie, popełnione przez ateistę, którym jest Kuijer.
     Śledzić dyskusję możecie na facebookowej stronie wydawnictwa Dwie Siostry oraz na forum  gazeta.pl. Oraz, oczywiście, przeglądając blogowe recenzje. 
     Ateiści twierdzą, że sama obecność takiego konstruktu, jakim jest Bóg, kazi naszą rzeczywistość. Stan wiary jest dla nich stanem zaćmy, co gorsza, troskliwie pielęgnowanej. Wprowadza iluzję, bez której możemy dziś się obyć; ani nasz umysł, ani serca Boga nie potrzebują. Od strony rozumu istnienie Boga tak bardzo zbliża się do zera, że nie warto się nim zajmować. Od strony wartości niewojujący ateiści dostrzegają dobrych wierzących, jednak wyrażają żal, że dobro wyrosło pomimo, albo niestety przy pomocy protezy religijnej. Apostołujący ateiści twierdzą, że Boga się nie odkrywa, Boga się wczytuje. A skoro tak - wszelka indoktrynacja religijna jest zbrodnią. Zło, pokazane w Książce wszystkich rzeczy nie jest patologicznym wykrzywieniem dobrej idei, fakt, że religii można tak łatwo użyć do niewolenia i wychowywania w zniewoleniu, dobitnie mówi o jej niebezpieczeństwie. Czy istnieje dobro bez Boga? Jasne, że tak, mówią ateiści.
     Czy Kuijer jest antyreligijny? Holenderski pisarz pokazuje pewien model religijności, reprezentowany przez ojca Thomasa, który pociąga określony model rodzinnej wspólnoty. Według tego modelu, kształt rodziny jest ważniejszy, niż jej poszczególne ogniwa. Przede wszystkim musi być szacunek i posłuch. Dyskutować nie wolno. Prawo ma jednego interpretatora. Solidarni jesteśmy wobec takich, jak my. Ale taką rodziną łatwo wstrząsnąć - pokazuje to choćby kwestia spodni cioci Pii, których założenie nagle urasta do rangi złamania jakiegoś ważnego prawa. Nie zapominajmy, że Kuijer osadza akcję na początku lat pięćdziesiątych. To, co wydaje się nam absurdalnie mało ważnym naruszeniem normy obyczajowej, jest kwestią zmiany - pierwszym pytaniem o sensowność i istotność pewnych rzeczy. I jest równocześnie poruszeniem kwestii posłuszeństwa. Takiej religii i kulturze, którą ona buduje, Kuijer niewątpliwie mówi nie.
     Ale czy autor pokazuje Boga bez szacunku? Thomas jest dziewięciolatkiem, który musi radzić sobie z kilkoma sprawami. Między innymi z prawdami wiary chrześcijan, takimi, jak ukrzyżowanie*. Nie zamykajmy oczu na fakt, że dzieci zadają rozmaite pytania. Przypomnijmy sobie własne niepokoje religijne! A do tego przecież w rodzinie Thomasa wydarza się wielkie zło. A Bóg nie reaguje. Czy wobec tego Boga nie ma? Czy może Bóg jest zły? To pytania o wielkim ciężarze gatunkowym. A może jest srogi Bóg Ojciec i krzywdzony dobry Jezus - odbicie tego, co rozgrywa się w rodzinie Thomasa? Thomas wierzy. I rozmawia z Jezusem. I to od Jezusa płynie przykazanie miłości, obejmujące też ojca.
    Ale gdzie właściwie Bóg jest w tej książce? Jest w głowie Thomasa i pomaga mu - co do tego uważni czytelnicy, wierzący i nie, powinni się zgodzić. I jest Bóg w narracji, poza Thomasem. Ale są w książce także ludzie, którzy są dobrzy, ale o Bogu mówią niepokojąco dwuznaczne rzeczy. Pani Van Amersfoort na przykład.
     Wydaje mi się, że dostaliśmy książkę, którą na własny sposób odczytają radykalni i umiarkowani ateiści, a inaczej - wierzący (ortodoksyjni mniej lub bardziej), bo ona poniekąd prowokuje ujawnienie poglądów - bardzo to cenne! W różny sposób czytelnicy interpretują cuda i dobroć, która płynie między ludźmi w tej opowieści. Wierzący widzą tu Bożą inspirację, wizje i cuda, niewierzący - tylko obrazy Boga w ludzkich głowach, ludzką mądrość oraz głupotę i strach. Jeśli między ludźmi wydarza się dobro, to czy ważne, kto jest inspiratorem? Pozostaje się zmartwić, kiedy i wojujący ateiści, i ortodoksyjnie wierzący odpowiadają dość podobnie. 


A tak poza wszystkim - stuknął nam setny post. A za miesiąc Nieparyż będzie świętował pierwszą rocznicę uzyskania praw miejskich, pierwsze urodziny czyli :)
      
* Ateiści spoglądają na nie z dziecięcym przerażeniem i niedowierzaniem. Nie dają sobie tego przerażenia ukrzyżowaniem przełożyć na dobrodziejstwo zbawienia. I nie wierzą, żeby popełnione przez człowieka zło dawało się zdmuchnąć w jakikolwiek sposób.  

autor: Guus Kuijer
tytuł: Ksiażka wszystkich rzeczy
przekład: Jadwiga Jędryas

wydawnictwo: Dwie Siostry

rok wydania: 2012

Komentarze

  1. Niedługo w Papierowym Księżycu ukaże się "Siedem minut po północy" - recenzje ma zachęcające, więc po nią z pewnością sięgnę, Tobie też polecam. Chyba, że czytałaś:)I coś na deser: http://www.aronwiesenfeld.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Próbuje dodać komentarz, ale rwie mi się połączenie z netem, wrrr :) trzeci raz napiszę to samo!
      Wiesenfeld bardzo fajny - surrealny, jakoś subtelnie opresyjny, skądś znam te sytuacje niedopasowania, może ze snów ;))
      "Siedmiu minut" nie czytałam jeszcze :) Ale ponieważ lubię opowieści o chłopcach (celuje w nich mój ulubiony King, na którym McCammon leciutko się chyba wzorował), z radością przeczytam!
      W ogóle dziś, przy okazji Edith Nesbit, pomyślałam, że bardzo lubię to, co się określa mianem low fantasy :)) może dlatego właśnie czytam straszliwą steam operę "W dziwnej sprawie Skaczącego Jacka" :))

      Usuń
  2. Choć nie do końca się z Tobą zgadzam, Twoja opinia to bardzo cenny głos w dyskusji, która nieśmiało (o dziwo) zatacza kręgi.
    Myślę, że moi oponenci \nie zgodzą się z pewnymi kwestiami, a może to do nich uwaga?
    >> W różny sposób czytelnicy interpretują cuda i dobroć, która płynie między ludźmi w tej opowieści. Wierzący widzą tu Bożą inspirację, wizje i cuda, niewierzący - tylko obrazy Boga w ludzkich głowach, ludzką mądrość oraz głupotę i strach<<

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam się z Tobą, że to książka przede wszystkim o pokonywaniu lęku, ale daleka jestem od narzucania interpretacji. Poza ewidentnymi pomyłkami w interpretowaniu, zawsze jest tak, że podchodzimy do książki z naszym systemem przekonań i wyczytujemy z niej to, czego nam potrzeba. Naprawdę spotkałam się już z różnymi odczytaniami i różnymi reakcjami na książkę Kuijera: niewierzący czytelnicy automatycznie łączą lęk z tej opowieści z przekonaniami religijnymi (negując pewne jej aspekty), natomiast wierzący potraktowali ją jak policzek, książkę antykatolicką (również ignorując rozmaite rzeczy z opowieści). Piszę o odbiorze, bo moja "praktyka zawodowa" sprzyja zbieraniu informacji o nim :) CZYTAĆ przed wydaniem opinii i ROZMAWIAĆ z szacunkiem, to podstawa - a taka książka temu sprzyja.
      Dla mnie ta opowieść jest piękna, subtelna i pełna mocy, ale też wstrząsająca. A rodzice naprawdę boją się opowieści, w których dzieciom dzieje się krzywda - "Braci Lwie Serce" na przykład. I taki lęk także rozumiem.
      Pozdrawiam serdecznie!

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Grzechy dzieciństwa - "Opowieść o Cebulku" Gianni Rodari

RYŚ MIASTA Katarzyny Wasilkowskiej / DROBIAZGI TAKIE JAK TE Clare Keegan

Juliusz, Joanna, Zygmunt, czyli jak mszczą się poeci