Gdzie są ojcowie, pytam?

     Mamy listopad, a w listopadzie, jak mówi Bator, otwierają się szczeliny, przejścia... Zaznaczam, poniższe to uwagi, nie recenzja. Będą spojlery, więc lepiej czytać po lekturze. 



     Styl. Gatunek 

Pożarłam najnowszą książkę Joanny Bator Ciemno, prawie noc. Pięćset stron z przerwą na sen. Najpierw podczas czytania narzuciło mi się to, za co lubię Bator i co stale mnie drażni, kiedy nie używa tego z umiarem: piękne zdania. Każde jak trafienie w środek tarczy. Kiedy zbyt długo poszczególne zdania skupiają na sobie moją uwagę i tracę z oczu większe całości, zaczynam się zastanawiać, czy pisarz sam nad nimi panuje i czy są one wszystkim, co dostanę. Bator często nadużywa błyskotek. Jednak w odpowiednim momencie wartkim strumieniem popłynęła opowieść. Mam sentyment do postaci o imieniu Alicja. Zwłaszcza kiedy w króliczą norę zmienia się Wałbrzych. Z jednej strony o mocy tej książki świadczy hipnotyczny wpływ - nie odłożyłam, póki nie skończyłam. Z drugiej strony często potrząsałam głową ze złością i niedowierzaniem. Co to ma być właściwie? Horror, kryminał, publicystyka, czy piekielnie dobra czasem, a momentami straszliwie łatwa groteska?

     Miasto. Polska 

Z  jednej strony (i to mi się okrutnie podoba) jest niesłychanie pięknie opowiadana historia Wałbrzycha - bolesnego miasta, w którym codzienność jest horrorem, w którym wydarzają się rzeczy jak z horroru i na dodatek grasują moce nadprzyrodzone. I bolesna - mękamękakrwawa - historia Polski, która się sypie. To samo, co było w Piaskowej Górze, tylko mocniej. Ludziom jest źle, boją się. Nie dlatego, że z podziemi wyszło metafizyczne zło. Boją się, bo sypie się rzeczywistość: mieszkania się psują, tapety odłażą. Relacje między ludźmi też się psują. Niektórzy siedzą na progach domów całymi dniami, niemoc i nienawiść w nich buzuje. Inni próbują coś robić z codziennością, ale skupienie na każdodniowym mechanicznym wysiłku dewastuje uczucia albo rodzi potworną, niszczącą postawę uzależniania: "ja dla ciebie żyły wypruwałam...". 

    Złe miejsce

Bator niesłychanie dobrze opowiada o przestrzeni. Oglądana jest w onirycznym zamroczeniu, wieloznaczna, filtrowana przez wspomnienia z dzieciństwa. Alicja błąka się po niej jak po labiryncie. Wałbrzych ma podziemia, wykopane rękoma żydowskich skazańców. Miasto ma też metafizyczny jasny punkt - zamek Książ. Domy rodzinne w powieści albo pozbawione są ciepła, albo wręcz przeciwnie: zasysają w pseudo-przytulne głębiny jak łono, z którego nie można wyjść. Dom Alicji, wypełniony poniemieckimi sprzętami, staje się labiryntem, w którym zasnąć, to natrafić na koszmar. Trochę za wiele tych skażonych domów normalsów. Trochę drażni mnie, że jedyna dobra przestrzeń to mieszkanie transseksualnej bibliotekarki. Ale jednocześnie to niepozorne miasto z duchami zrodzonymi z pyłu węglowego i łez jest przestrzenią, która wiąże, fascynuje, tworzy Alicję*.

     Publicystyka. Społeczeństwo

Jak zwykle ktoś chce to ludzkie "jest nam źle" zawłaszczyć. Bator pokazuje więc złą wspólnotę ludzi krzywdzonych, którym łatwo nabijać głowy ideami zastępczymi - tymi Wielkimi. Oni mówią, że głodni, że się boją łysych panów na sterydach, że nie można pójść do lekarza bez koperty, a ich strachy transponowane są na dążenia innego rodzaju. Zbudować figurę lokalnego "świętego" znaczy - opanować zło. Nikt nie zwraca uwagi na słowa głoszone przez tegoż świętego: porwane dzieci odnajdą się, kiedy ludzie zaczną żyć inaczej... Demagogia. Śmiałe i drażniące jednocześnie porównanie nieudacznika Łabędzia do Hitlera... 
To przejmujące, co robi Bator: pokazuje ludzi, którym chce się współczuć i okrutnie trudno, brzydkich, straconych, naprawdę cierpiących, zawiązujących się w tłum. Czapliński pisze o nienawiści, która płynie zewsząd, z prawa i z tego niby zdroworozsądkowego lewa. Każda ze stron zafiksowana jest na punkcie negatywnego punktu odniesienia, upiornych "onych".

     Dobra wspólnota

A dobra wspólnota? Hmmm. Niestety, wspólnota kociar, choć egzotyczna, nie przekonuje mnie. Znalazła się tak daleko na obrzeżach zwyczajności, że już po stronie metafizyki. Czyli zło rodzi się z codzienności (pijaństwa, złych wzorców, nieczułości), a dobro odsunięto na peryferie baśni? O wiele bardziej polubiłam babcię o chomiczych oczkach - obłędną karmicielkę, obsesjonatkę, która mogłaby być w tłumie Łabędzia, ale nie jest, bo wypełnia ją określona, ukierunkowana troska. Dobro, które mieszka w ludziach niesympatycznych i ograniczonych.

     Co stało się z regułami? 

 Bardzo, bardzo niepokojące rzeczy mówi Bator o regułach naszej codzienności. Bo nieodmiennie, w tej książce żeby zrobić coś dobrego, trzeba ostro zadziałać wbrew nim: udawać, że porwano dziecko, by je uratować, zabić męża, matkę, zgładzić pedofila. Wciąż powraca motyw morderstwa jako jedynej obrony przed niewyobrażalnym złem. Pokłosie lektur i konwencja horroru czy diagnoza społeczna, to pominięcie oficjalnych organów i branie sprawiedliwości we własne ręce? 

     Unde malum? 

Pedofilia, kazirodztwo, pornografia pełna przemocy, dewiacje najgorszego rodzaju, choroby psychiczne, przemoc wojenna, która naznacza na zawsze i przed którą nie ma ucieczki, chyba że w samobójstwo, potworność tłumu i demagogia, miłość, która nie ma mocy, albo która ma zbyt wielką, żarłoczną moc, codzienny potworny bełkot... Czy nie za wiele tego? Mam wrażenie, że Bator próbowała wszystkie demony wsadzić do jednej powieści - traci ona przez to spójność. Zło wyrasta z bólu i krzywdy, no tak, wiemy. U Bator - ze skażonej codzienności, z małego zła, które rozpełza się jak zaraza. Powstaje pytanie: potworność Fritzla jest ewenementem, który łatwo nazwać, odseparować i osądzić, czy produktem codzienności? 
Tutaj wszystko zaczyna się od wojny, żydów, gwałtów, segregacji i strachu. Ale jednocześnie zło ma u Bator tyle wcieleń, że traci siłę.  Poetyka horroru, jak napisał Czapliński. Tak, rozpoznaję znane z lektur motywy. Nie z Mnicha. Ze współczesnych powieści grozy* Jedno mnie przekonuje: splecenie nienawiści do obcych i wątek porywania dzieci niechcianych. Jeżeli dzielimy świat na swoich, godnych opieki i miłości oraz obcych (cyganów, transów, biedotę), istnieje możliwość uznania, że niektóre dzieci nie pozostawią "luki" znikając...

     Rodzina

Przejmujące są wątki dzieci, które chronią inne dzieci. Relacja Alicji i Ewy jest miłością na krawędzi świata: jedna dziewczynka zasłania drugiej otchłań. No i w końcu rodzice. Już na początku jak zły patron nad powieścią zawisa Joseph Fritzl. Ojca Alicji właściwie nie ma, kiedy dzieje się krzywda. Ojcowie w zaniku. Ci od porwanych dziewczynek - odeszli od rodzin, pogonieni przez matki, pijacy albo gwałciciele. Ci, którzy są z dziećmi, prócz "pasa na dupę" nie mają nic do zaproponowania. Matki - niesamowite karmicielki, niszczycielki, uzależniają od siebie dzieci.W tym świecie najzdrowsi są odmieńcy i samotni z wyboru - jak Alicja. Choć jej siła - jak w horrorze bywa - zostanie sprawdzona przez zstąpienie do piekła.
      Horror i fantastyka jako sposób mówienia o współczesnej Polsce, to przecież Tomasz Piątek. Również eksperymenty lingwistyczne. Również zwierzęta, stosunek do nich jako swoisty miernik zła między ludźmi. To też Noc żywych Żydów Ostachowicza. Co jest horrorowego: łatwość, z jaką Bator podsuwa nam wszelkie dziwaczne spotkania, zbiegi okoliczności. Ogromne natężenie emocji. Piękno i nostalgia relacji,  pomieszane z cierpieniem: Ewa i Alicja.
    Nie uważam tej książki za bezwzględnie udaną, a jednocześnie ma ona wielką moc. Rozdażniła mnie, chwilami zachwycała. Nadal chcę słuchać, co Bator ma mi do powiedzenia.

* Jogging jako ocalenie - cudownie, precyzyjnie napisał o tym King w Czarnej bezgwiezdnej nocy. Z tegoż tomu opowieści  - potworna mama, która zrobi wszystko dla syna. Nieustannie pojawia się u niego motyw Rodzic - ukochanego potwora. Lehane - pedofilia i dziecko porwane-nieporwane...

** w powieści To Kinga pojawia się miasto jednocześnie piękne i ohydne: Derry. W nim dzieją się rzeczy, które naznaczają bohaterów na zawsze, najpiękniejsze i najgorsze chwile ich życia. W Historii Lisey jest dwóch obłędnie kochających się braci, jeden ratuje drugiego przed ojcem-potworem.



autor: Joanna Bator
tytuł: Ciemno, prawie noc
wydawnictwo: WAB
rok wydania: 2012


Komentarze

  1. Kurcze, już chciałam czytać Twój wpis, ale skoro są spojlery, to poczekam... ;-) Dzięki za ostrzeżenie! :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak, ale ciekawa jestem, czy wpadniesz w tę książkę tak, jak ja. Ciekawa jestem, jak odbiorę ją przy kolejnej lekturze...

    OdpowiedzUsuń
  3. a mnie lekko rozczarowała. Popłynęłam nad nią, to prawda, zwłaszcza przez pierwsze 400 ponad stron - jednak końcówka... no nie bardzo, nie bardzo...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. końcówka lipna, ale jeżeli przyjąć, że to horror, jest konsekwentna: w horrorach prawie zawsze ocalona niewinna dusza i główny bohater wydostają się z koszmaru :)
      Mnie rozczarowała rozmachem, którego Bator nie umiała ogarnąć i pomięszaniem: bluzgi i zeżarcie trupa było z innej bajki, niż reszta.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Grzechy dzieciństwa - "Opowieść o Cebulku" Gianni Rodari

Juliusz, Joanna, Zygmunt, czyli jak mszczą się poeci

RYŚ MIASTA Katarzyny Wasilkowskiej / DROBIAZGI TAKIE JAK TE Clare Keegan